sobota, 1 marca 2008

fantastyka

Przenikliwy - Łyżka

Merson siedział przy białym, dużym stole w rozświetlonej porannym słońcem, prostokątnej kuchni, z dużym oknem. Ubrany był już wyjściowo do pracy, w koszulę. Trochę dokuczał mu najdłuższy palec u nogi, ostatnio całkiem mu zdrętwiał, co wyprowadzało go z równowagi. Wciąż myślał jak temu mógłby zaradzić lecz czuł się bezradny. Mógłby oczywiście pójść do lekarza lecz z takim drobiazgiem było mu wstyd. Co powie lekarzowi ? – panie doktorze palec mi drętwieje – zaśmiał się półgłosem. Do kuchni weszła Kane w różowym szlafroczku i bamboszach w kształcie świnek – z czego się śmiejesz kochanie ? – spytała swoim słodziutkim sopranem. Pochyliła się nad Mersonem by pocałować go w policzek na przywitanie i poczuł miłą woń jej perfum. Choć byli małżeństwem od roku Merson często pozostawiał pytania Kane bez odpowiedzi, tym razem też tak zrobił, wstydząc się przyznać do swojej drobnej słabości. Zresztą żona i tak nie wiedziałaby co mu poradzić, skoro on nie wiedział, to skąd niby ona miałaby to wiedzieć. Kane natomiast przyzwyczaiła się do tego, że mąż bywał czasami zamyślony i tajemniczy. Nie wypytywała go, bo wiedziała, że tego nie lubi. Stawał się wtedy drażliwy i niemiły, więc wolała go nie prowokować. Oboje wypracowali między sobą zespół kompromisów, który umożliwiał im zgodne funkcjonowanie. Już dawno przestali dążyć do wzajemnego zrozumienia, obecnie starali się ufać sobie i ustępować, bez wnikania w intencje współmałżonka. Merson nigdy nie powiedział Kane o atakach, które czasami miewał. Mogłaby przecież uznać to za chorobę psychiczną i nie wyjść za niego. A on potrzebował bliskiej, ciepłej kobiety, która by z chmur wciągała go za nogi z powrotem do realnego świata. Kane zrobiła śniadanie dla dwojga. Płatki z mlekiem to był standard w ich domu, jedli je prawie codziennie. Tym razem Kane skończyła szybciej. Chciała jeszcze przed pracą zajść do sąsiadki oddać pożyczoną blachę do ciasta, która była jej potrzebna, kiedy Merson obchodził swoje trzydzieste urodziny. Nie było wielkiej fety, tylko dwoje starych przyjaciół wpadło na kilka godzin. Żona dawno już wyszła, a Merson jakoś nie mógł skończyć płatków. Zapatrzył się w srebrną łyżkę. Na początku widział w niej swoją wykoślawioną twarz, lecz powoli czuł jak ciepła, przyjemna fala obezwładnia jego ciało. Trwał tak z błogim, lekkim uśmiechem. Nie czuł już swojego ciała. Nie wiedział gdzie znajdują się jego ręce, czy leżą na stole, czy na kolanach. I wtedy stało się to, czego się bał. Nastąpił kolejny atak. Jego duchowe oczy obserwowały jakby z nad głowy to co się działo. Wychodził z siebie. Widział to jako dwie delikatne strużki światła promieniujące mu z oczu w kierunku łyżki. To ona go wabiła. Był coraz bliżej niej i coraz dalej od swojego ciała. Tak. Właśnie przekroczył granicę. Wszedł w nią wzrokiem. Była miękka, jak srebrna masa. Chciał poznać jej istotę. Wchodził głębiej i głębiej. Dookoła niego było srebrzyście i miękko. A jednak wciąż mógł myśleć. Pozostawał sobą, nawet będąc w łyżce. Nagle zauważył, że masa przestała być jednakowa. Widoczne na niej zaczęły być jaśniejsze kręgi. Przesunął się tak by być na jednym z takich pasów. Szedł dalej. Kręgi stawały się coraz szersze i coraz jaśniejsze. Tak, że idąc musiał mrużyć oczy. Niespodziewanie z oddali doszło do niego delikatne drganie, które powtarzało się raz za razem, stając się coraz to głośniejsze. Nie było mu już przyjemnie. Czuł w sobie jakąś nie nazwaną powinność. Wiedział, że musi coś koniecznie zrobić, gdyż inaczej wszystko się wyda. Musiał wrócić. I oto stał naprzeciwko okna, całą twarz miał zalaną łzami. Komórka dzwoniła od kilku minut, a on wciąż nie mógł oderwać wzroku od słońca. Bolała go głowa i było mu niedobrze. Odebrał. To była Kane, pytała czy odwiezie ją do pracy.


"Dwa światy na koniec świata"

W 2066 r. nauka była na takim poziomie, że można było wybrać sobie dziecko z genetycznym zapisem. Dziecko tzw. z probówki, z genami, które były wybrane przez rodziców. Dwoje nauczycieli matematyki, postanowiło oddać swoje geny aby stworzyć geniusza matematycznego.

Powstało dziecko, które wszystko wiedziało o matematyce. To był chłopczyk, nazywał się Eni, blondynek, o niebieskich oczach, ładnie się uśmiechał. Jak tylko zaczął mówić i chodzić zasypywał rodziców pytaniami o różne rzeczy i wtedy okazało się, że Eni miał taką zdolność, że wszędzie gdzie spojrzał rzucały mu się w oczy cyfry, po prostu wszędzie widział cyfry, np. jak pojechał z rodzicami w góry to patrząc na nie powiedział, że widzi stado jedynek, kiedy byli nad jeziorami wtedy patrząc na łabędzie powiedział, że to są pływające dwójki, kiedy widział błyskawice powiedział, że to spadają czwórki.

Ludzie zafascynowani tym zjawiskiem, jakim był Eni, postanowili przeprowadzić dalsze eksperymenty genetyczne i stworzyć innych geniuszy, którzy też będą się specjalizowali w różnych dziedzinach wiedzy. Postanowili stworzyć poliglotkę. Wzięli geny kilku wybitnych polonistów i w ten sposób powstała Brun, dziewczynka z czarnymi włosami, ze skośnymi oczami, była z pochodzenia między innymi Chinką – który to język uważano za najtrudniejszy. Brun miała taką wadę uboczną, że wszędzie w otoczeniu widziała litery, jak patrzyła na drzewo to mówiła, że to jest „i” z wielką kropką.

Ludzie nie zniechęcali się efektami ubocznymi i było coraz więcej zamówień od Rządów całego świata na takich ludzi – specjalistów. Próbowano jeszcze jakieś geny mieszać ale ostatecznie na świecie zostały tylko dwa rodzaje ludzi z genami Eni lub Brun, ludzie z efektem ubocznym – widzenia cyfr albo liter.

Powstał problem, ponieważ te dwa rodzaje geniuszy nie mogło znaleźć wspólnego języka. Nie było żadnej możliwości aby te dwie grupy ludzi mogły się zrozumieć, jak np. mieszkali razem w domu, bo był obóz integracyjny, to połowa grupy mówiła na okna – 8, a druga połowa mówiła na okna B Nazwy, którymi się posługiwali nie były typowe, każda nazwa miała swoje odniesienie albo do litery albo do cyfry. Jedna grupa nie mogło zrozumieć znaczenia używanych nazw przez drugą grupę, pomimo, iż obie grupy opisywały tą samą rzeczywistość.

Były oddzielne sklepy dla obu grup, gdyż sprzedawca, który był geniuszem humanistycznym, nie mógł obsłużyć osoby, która była geniuszem matematycznym, zresztą produkty też trudno byłoby znaleźć poszczególnym geniuszom, tym bardziej iż w dobie rozwoju genetycznego wszystko wyglądało jak tabletki i tylko nazwa odróżniała jeden produkt od drugiego.

Obie grupy, przeciwnej płci były strasznie nieszczęśliwe. Tylko wtedy mogły się spotykać, gdy nie rozmawiały ze sobą. Typowe małżeństwo dla przetrwania gatunku było dobierane z Urzędu, osoby mniej więcej w podobnym wieku, przedstawiały swoje preferencje, które Urząd Stanu Cywilnego rozpatrywał i wyznaczał małżonka. Osoby takie mieszkały razem lecz spotykały się tylko na noce, gdyż całe dnie spędzały w pracy.

Świat był podzielony. Ludzie rodzili się geniuszami i umierali geniuszami. Tylko w ciszy lub w nocy możliwa była jedność. Chociaż on postrzegał ją jako doskonały wzór matematyczny, a ona jego jako idealny poemat, wiedzieli, że w ciszy, adoracji i kontemplacji przeżywają coś wielkiego, coś co przekracza ich możliwości zrozumienia i opisania.


W 3000 r. na wielkim oceanie pełnym niebiesko-zielonych promyków. Na falach gładkich jak pupka niemowlęcia, delfiny, szum fal, delikatne kołysanie, mieniące się kolory, zielony, fioletowy. Niebo zachmurzone. Na tym oceanie pojawia się z oddali biały żagiel, zbliża się coraz bardziej do kamery i w pewnym momencie zaczynamy widzieć, że na tym statku jest mężczyzna, starszy dziadek z brodą, rybak, który jednak widać, że wielokrotnie podróżował przez to morze, ma twarz brązową, taką ogorzałą, włosy siwe, trochę szpakowate, silne, opalone ręce i podśpiewuje sobie pod nosem „Kiedy słońce o zachodzie przegląda się w czystej wodzie, rybaku wiosła złóż i na brzeg ruszaj już, baracha, baracha, hey. Bierze wędkę, zarzuca, łowi ryby, wyjmuje kuchenkę gazową i smaży sobie na tej kuchence rybę i jest bardzo zadowolony. Potem wyciąga książkę i zaczyna czytać „Przygody Robinsona Cruzoe” Czyta, czyta i się śmieje co jakiś czas jak np. czyta o Piętaszku.

Myśli sobie, że chyba już wystarczy tego leniuchowania, naciska taki guzik, który ma w zegarku. Nagle morze znika i znika wszystko, a on się znajduje w pokoju, w swoim gabinecie, w pracy, bo to była tylko przerwa na lunch. Przerwa na lunch dla wyobraźni, ponieważ w przyszłości będą takie lunche dla wyobraźni. Ponieważ naukowcy odkryli, że jeśli człowiek nie uruchamia swojej wyobraźni to powoduje to nerwice.

Więc już od przedszkola zaczęto wprowadzać takie przerwy dla dzieci, na rozwijanie wyobraźni. Ponieważ wszystko zostało skażone, po wybuchu atomowym to nie ma miejsca na to, żeby ludzie uprawiali sport. Właściwie ludzie już nie składają się z części ciała ludzkiego, tylko są zrobieni z takich różnych części elektronicznych. Więc takie cyborgi-ludzie, żeby przetrwać w tym świecie już nie mogli mieć żadnej tkanki organicznej poza mózgiem, który jest ukryty za tytanową czaszką, jako wrażliwa część. Jedyna ocalała z człowieka, której jest dostarczany tlen. Żeby ludzie nie wpadli w depresję są im zalecane wspomnienia związane z przeszłością np. jakieś wakacje nad morzem.

Tim, nasz bohater odbył właśnie jedną ze swoich podróży w wyobraźni, a potem wrócił do pracy odprężony. Praca jego polegała głównie na tym, że był badaczem tajemnic ludzkiego mózgu. Główny podział społeczeństwa był na II grupy. Jedna się zajmowała doskonaleniem części elektronicznej człowieka, a druga zajmowała się usprawnianiem i podtrzymywaniem działania mózgu, jego funkcji.

Ustalono, że człowiek nie musi zmieniać miejsca, że właściwie ciało nie jest mu potrzebne, ponieważ wszystko się odbywa w jego mózgu. Gdyby człowiek był w jednym miejscu przez całe życie i np. przez 20 lat się nie ruszał to wcale to nie musi mieć wpływu na jego poczucie szczęścia, ponieważ wszystko co on przeżywa znajduje się wewnątrz, w jego mózgu.

Rola wyobraźni, która umie uplastyczniać wszystko jest tak ogromna, że ludzie nie muszą już być uzależnieni od swoich ciał i nie muszą już robić genetycznych modyfikacji ciała, tylko wystarczy, że co jakiś czas przestają pracować nad swoim głównym zadaniem i robią sobie przerwę-lunch z wyobraźnią.

Tim bardzo chciał poznać kobietę, towarzyszkę, ale nie było to takie proste, ponieważ wszyscy ludzie byli podzieleni na poszczególne państwa. Każdy człowiek był umieszczony w jednym państwie, po to żeby w nim tworzyć. Było bardzo mało ludzi na całym świecie i postanowiono by każdy człowiek zaopiekował się konkretnym państwem.

Właściwie ludzie nie spotykali się ale porozumiewali się za pomocą telepatii. Wiedzieli, że nie będzie już nigdy czegoś takiego jak zwykłe rozmnażanie, dlatego postanowili żeby było rozmnażanie mózgów. Ludzkie mózgi były nie do podrobienia. Lecz nie było możliwości zwykłego rozmnażania się, gdyż ciało nie miało komórek rozrodczych. Ostatecznie zostało tylko kilka egzemplarzy ludzkich geniuszy, były to płeć mózgu męska i żeńska. Ludzie zastanawiali się co zrobić, żeby ich gatunek przetrwał.

Wiedzieli, że w pewnym momencie musi dojść do zupełnego wyginięcia rodzaju ludzkiego, bo mózg powoli obumierał, komórki się starzały i wtedy człowiek umierał.

Przenieśli się po wybuchu do podziemia, gdzie większość ludzki żyła w świecie fantazji cyfr lub liter, więc nie mieli świadomości tego, że w tym czasie ich mózgi się starzeją. Najczęściej umierali będąc w tym świecie fantazji.

Mózg nie dawał rady znieść takiego przeciążenia, którym było podłączanie na kilkadziesiąt lat do urządzeń, które pobierały energię z wyobraźni, po to żeby funkcjonowało dalej całe to elektryczne urządzenie zwane potocznie ciałem, żeby wszystko dobrze chodziło.

Nie było krwi ani żadnych innych tkanek, tylko mózg. Miał utworzony taki specjalny hełm, w którym była produkcja tlenu. Ten hełm zakładało się przy narodzinach dziecka i on wystarczał mniej więcej na 100 lat rozwoju mózgu.

Początkowo założono ludziom takie hełmy po wybuchu, w wieku, w którym aktualnie byli. Po 100 latach każdy z tych mieszkańców miał wyginąć. Zastanawiano się co zrobić jak przedłużyć funkcjonowanie, jak przetrwać. Więc ludzie wymyślili by robić klonowanie swoich mózgów i stwierdzili, że to jest jedyny możliwy sposób. Po prostu klonowali tkanki, hodowali mózg i wkładali do kolejnego hełmu.

Tylko pojawił się problem. Bo choć jeszcze przez kilka setek lat utrzymywano w takim klonowanym mózgu wspomnienia lecz z czasem coraz mniej, gdyż nawet gdy klonowano kilka razy ten sam mózg np. co 10 lat, to ostatecznie każdy klonowany mózg nie mógł istnieć dłużej niż 100 lat, a wspomnienia wraz z czasem ulatniały się ze świadomości. Więc z każdym klonowaniem mózg był coraz starszy i w świadomości miał coraz mniej wspomnień.

Można tylko było brać wspomnienia zapisane na dyskach i uczyć się tego na pamięć. Ale nie były to przeżycia tych ludzi – klonów, ale to były wspomnienia, których oni się uczyli ale nie umieli sobie tego wyobrazić, ponieważ wszystko co pozostało po wybuchu było zapisane w formie dźwiękowej.

Nie było żadnych obrazów tylko same dźwięki i przez to wiedzieli oni jak coś powinno wyglądać, bo to było opisane ale nie wiedzieli co to jest kolor zielony, albo co to jest i jak wygląda opisany kształt. Wiedzieli, że jabłka rosną na drzewach ale nie wiedzieli ani co to jest jabłko ani co to jest drzewo.

Nie mieli się już czym wymieniać między sobą, bo wszystkie informacje, które dostawali to były puste słowa, puste wyrazy, które nie oddziaływały w ogóle na ich wyobraźnię ani na uczucia. Nie mieli serca, mieli tylko mózg.

Ale nie umieli pojąć wszystkiego mózgiem bo byli klonami innych mózgów więc było im trudno pojąć, że można być klonem i można nie mieć żadnych wspomnień tylko informacje. Po prostu słowa. Nie umieli samych siebie zrozumieć, odczuwali z tego powodu dyskomfort umysłowy.

Kraje już nie były takimi krajami jak dawniej tylko miały np. pewną powierzchnię, która była całkowicie zautomatyzowana. Wszystko się działo w podziemiu, na ziemi właściwie już nie było nic, poza czarnym słońcem. Ostatecznie słońce się wypaliło, na ziemi było zlodowacenie, a pod ziemią była grupa klonów-maszyn z ludzkimi klonowanymi od setek lat mózgami, nie mającymi własnych przeżyć i wspomnień, tylko słowa bez pokrycia w wyobraźni czy uczuciach. Słuchali pewnych fragmentów dawnych książek ale nie wiedzieli co znaczą słowa im przekazywane. Całymi dniami w ich telepatycznych rozmowach przewijały się słowa, których nie znali znaczenia.

Jedyną dobrą rzeczą w tym było, że wszyscy stanowili jedną wspólnotę, wszystko się opierało na produkcji klonów, ciągłe klonowanie mózgów, to była jedyna więź – przetrwanie, zadaniowe podejście do rzeczywistości – produkcja nieustająca. Produkcja mózgów, tlenu i pokarmu, który będzie odżywiał mózg.

W pewnym momencie uznano, że spróbują dokonać mutacji, czyli połączenia jednego mózgu z drugim, bo chciano sprawdzić czy są w stanie stworzyć odrębny rodzaj mózgu-nie klonowany lecz stworzony. Chcieli mieć nowe wrażenia, nowe wspomnienia – poprzez wymieszanie kilku wspomnień z różnych mózgów.

Próbowali też dotrzeć do podświadomości w mózgu i wydobyć to co jest ukryte. Pewnego dnia udało im się stworzyć mózg, który był zlepkiem wszystkich pozostałych wspomnień wszystkich mózgów egzystujących na ziemi. Ten mózg wiedział do czego jest w stanie dojść człowiek, że jest w stanie wszystko zniszczyć ale że chce za wszelką cenę przetrwać. Ale też jest w stanie się poświęcać. Dla powstania tego super mózgu umarło kilka mózgów, które były już po prostu wyeksploatowane. Zgodziły się na tą śmierć, aby ten super mózg mógł być przyszłością pozostałej ludzkości.

Okazało się, że ten mózg ma nowe możliwości, nowe wspomnienia i były to wspomnienia spod progu świadomości. Wspomnienia o wszystkich krzywdach, które zostały zepchnięte do podświadomości, wszystkich strachach i koszmarach.

Stwierdzili, że jednak go sklonują, bo może coś jeszcze wyjdzie z tej podświadomości. Może na dnie człowieczeństwa znajdzie się jakaś kropelka nadziei dla ludzkości.

Okazało się, że powstał mózg bardzo religijny. Dusza ludzka była cały czas zawarta w jedynym organie, który został człowiekowi, mianowicie w mózgu. Był to mózg przepełniony ogromną wiarą, która została w końcu uwolniona z podświadomości. Mózg ten wykonywał większość swoich myślowych procesów w kierunku Boga. Chociaż nie pamiętał uczuć ani żadnych emocji, ani nie wiedział, co znaczą poszczególne słowa jednak był cały nastawiony na modlitwę, po prostu klepał paciorki. Po pewnym czasie ten mózg miał wizję. Objawiło mu się, że jest ostatnim człowiekiem na ziemi, i że to dzień końca świata.

Ten mózg był świadkiem tego jak Bóg przyszedł i jak wszyscy zaczęli zmartwychwstawać. On był tylko mózgiem, klonem jakiegoś człowieka ale miał ogromną wiarę ukrytą w podświadomości, wiarę wszystkich ludzi, którzy byli przed nim i dzięki tej wierze proces zniszczenia świata się odwrócił. Bo Syn Człowieczy, gdy przyszedł znalazł wiarę na ziemi. Słońce zaczęło znowu świecić, została stworzona nowa ziemia i nowe niebo. Odbył się sąd. Ostatni mózg też został poddany sądowi.

Okazało się, że to jest święty mózg, a wszyscy ludzie, którzy żyli po tym wybuchu są męczennikami i pójdą do nieba, bo strasznie ciężko mieli żyć, została im tylko wiara – której nawet nie byli świadomi, nie mieli żadnych odczuć, ani wspomnień. Mieli tylko słowa. Te święte mózgi były ostatnimi świętymi na ziemi. Świadkami tego, że Bóg nie dopuszcza zła,
z którego nie mógłby uzyskać większego dobra dla człowieka.



"Spotkanie"

Między blokami, na wysokości mniej więcej czwartego piętra, gdzie jeszcze nie kończy się ziemia, gdzie jeszcze nie zaczyna się niebo istnieje płaszczyzna. Często idzie po niej uboga kobieta – sznur, która wiąże w sobie różne rzeczy, te z ziemi i te z nieba. Tylko takie, co są jej potrzebne by mogła tworzyć siebie.

Sznurieta przemierza samotnie tą płaszczyznę niewidziana przez nikogo.

Pewnego dnia, czego kobieta się nie spodziewała, stworzone zostało w przestrzeni coś nowego - czas spotkania.

Najpierw zaczęła znajdować na swej drodze ślady stóp, które przypominały trochę meduzy, z takimi długimi nóżkami, niby to meduzy, niby ośmiornice. Nie wiadomo skąd wiedziała, że to są ślady stóp, w każdym razie postanowiła iść za nimi, by sprawdzić dokąd ją zaprowadzą.

Gdy tak je tropiła, w pewnym momencie pojawiło się przed nią lekkie wirowanie powietrza, takie jak na szosie w ciepłe dni. Szła dalej, a powietrze z każdym krokiem stawało się gęstsze, tak, że prawie mogła by go dotknąć gdyby chciała.

Nagle zatrzymała się, ponieważ zauważyła że, w niektórych miejscach zgęstniałego jak budyń powietrza zaczęły się tworzyć szczeliny, które połączyły się w jeden okrągły i przybliżający się do niej kształt. Im był jej bliższy tym bardziej Sznurieta rozpoznawała w nim pląsającego mężczyznę. W miejscu gdzie stąpał zostawały ślady ośmiorniczkowo-meduzowe. Było to dziwne, tym bardziej, że stopy jego miały ludzki kształt.

Nie znała jego imienia, więc postanowiła nazwać go od jego męskiego pląsania - Pląsaczyzną. Gdy był już tak blisko, że kobieta mogła rozpoznać rysy jego twarzy, zobaczyła, że z jego ust tryskają krople. Nigdy nie widziała czegoś tak urzekającego.

Mężczyzna cały czas tańczył, a z jego ust tryskały krople w rytmie jego pląsania. Najpierw były tylko zwykłymi kroplami, potem zamieniały się w słowa i przylepiały się dookoła tak, jak samoprzylepne naklejki lub magnesy. Przyklejały się do przedmiotów, do ludzi, do wszystkiego. Na wszystkim ten mężczyzna zostawiał swój ślad, ślad swoich słów.

Sznurieta była pod wrażeniem. Każda z kropli zawierała jedno słowo, co wyglądało jak pestka arbuza w kropli wody. Kobieta postanowiła iść za Pląsaczyzną, ponieważ jedna z jego kropli pacnęła na oko Sznuriety, a pestka słowa przeniknęła w głąb kobiety przez te wszystkie warstwy sznurów i zapadła jej w serce.

Serce to było to miejsce, gdzie wszystkie sznury spotykały się ze sobą. Po pewnym czasie poruszyło się coś w głębi serca Sznuriety. Promieniujące dookoła sznury zmieniły kolor, z szarego na zielono-fioletowy, kolor nadziei i oczekiwania.

Sznurieta poszła za Pląsaczyzną, a mężczyzna w ogóle jej nie widział, nie miał świadomości, że ona go zauważa. W końcu kobieta postanowiła w jakiś sposób dać znać mężczyźnie, że przy nim jest. Próbowała go chwycić w któryś ze swoich sznurów, ale Pląsaczyzna był cały czas w tańcu, i ponieważ był taki owocowy, soczysty i ciągle coś z niego wypływało, to nie mogła go uchwycić, sznury się obślizgiwały.

Mężczyzna po pewnym czasie zaczął czuć, że ktoś chce go dotknąć, miał takie wrażenie. Lecz nagle stało się coś nieoczekiwanego, czego Sznurieta się zupełnie nie spodziewała.

W pewnym momencie mężczyzna zamknął usta. Powietrze znieruchomiało. Mężczyzna przestał pląsać i zaczął obracać się wokół własnej osi, coraz szybciej i szybciej. Kobieta sznur nie mogła się już zbliżyć do niego.

Widziała go na wskroś niczym przezroczysty owoc. Patrzyła jak wraz z nim krople słów zaczynają wirować w jego wnętrzu. Po pewnym czasie zbiły się w jedną, czarno-ziarnistą zmieloną masę, która zaczęła rosnąć. Kobieta sznur współodczuwała ból mężczyzny, dlatego zaczęła wołać.

Ale mężczyzna nie słyszał zakręcony wokół własnej osi. Sznurieta zbladła tak bardzo, że nie można jej już było odróżnić od powietrza, w końcu stała się zupełnie niewidoczna.

Mężczyzna wciąż czuł ból od wewnątrz tej napierającej na jego granice masy słów. Ciśnienie słów parło na niego, było coraz większe od wewnątrz, lecz mężczyzna nie otwierał ust.
Rosła masa słów wewnętrznej produkcji i zbijała się w jedną chaotyczną masę, z której nie można było wyodrębnić jakiegokolwiek sensu, tylko pustka i znużenie. W tej pustynnej glebie ściskane czarne ziarna słów pękały wydając z siebie nie wyrażone życie.

Mężczyzna zaczął się chwiać w swym zakręceniu jakby upił się tym stworzonym w sobie winem. Upadł. Zawisła w powietrzu wokół niego krew rozbryzgana jak ze zbitego kielicha.

***

Czasami między blokami, na wysokości mniej więcej czwartego piętra, gdzie jeszcze nie kończy się ziemia, gdzie jeszcze nie zaczyna się niebo, istnieje płaszczyzna, na której szurnięte echo pląsa po nie usłyszanych słowach:
–Otwórz usta! Mów! Krzycz! Walcz!

Brak komentarzy: