sobota, 1 marca 2008

wiersze nasze wspólne

Pod spodem 28 wierszy pisanych z Jakubem metodą tytuł po połowie, a potem wers ja i wers On.

1.Wiewiórka nadmiaru

Taniec na nogach to diament stania w miejscu,
Zastygnięcie wiatru z kurzem za sobą.
Zatrzymana scena rodzinnej sielanki,
Na zawsze absolutnie żywa, bez innej możliwości.
Gestu ruchu uśmiechu płaczu spojrzenia przebaczenia,
Mrówka z ciężarem nad sobą,
*nie może być za sobą i nad sobą* eh.

2. Pląsy dotyku

Gdybyś chociaż wiedziała,
Nie umiem żyć bez Twojego dotyku,
Nie umiem żyć bez Twojego oddechu.
Przychodzisz i odchodzisz jak lekki powiew bezdomnej bliskości.
Przychodzisz i odchodzisz jak smutny ktoś – sprawdzający wodomierze łez.

Bezradna w miłości jak nowonarodzony królik.
Bezradna w miłości jak królik idący na pasztet.
Zasłaniasz się nim jak tarczą przed mym oddaniem.
Zasłaniasz się jego pustką przed mym poświęceniem.

Uciekająca przed prawdą, która nie mówi prawdy.
Uciekający przed prawdą, która nie mówi prawdy.
Rozczarowani utratą byłej bliskości, która wykluła się zanim rozwiązali jej zagadkę.
Po co liczyć godziny, skoro wiadomo, z tego nic nie będzie.

Dotykają się mimo woli,
Dotykają się mimo losu.
Pląsami motylich pocałunków,
Pląsami dotyków.

3. Psychodeliczne poranki

Ze słuchawkami na uszach odwiedzam swoje halo.
Mój pierwszy posiłek, to kilka tłustych dźwięków.
I napój pomarańczowego koloru, który wystaje mi z kory mózgowej.
Jedyna chorągiewka dobrego humoru.
To uśmiech mojej matki.
Budzący mnie odgłos jej pantofli stukających w przedpokoju, gdy zbiera się do pracy.
Nikt nie chciał słuchać jej smutku, jak wody kapiącej z kranu.
Zdenerwowany ciągłym kap, kap, musiałem w końcu zakręcić kran.
Aby przeżyć musiała zostawić iluzję dającą jej szczęście.
Aby przeżyć musiała pokochać świeży zapach swego drzewa krzyża.
Równy rytm pobudza moje serce do szybszego bicia.
Ona wychodzi, zamyka drzwi, dom znowu jest bezludną wyspą.
Zostajemy tylko my dwoje.
Ja i dom.
W kolejny psychodeliczny poranek.

4. Zabity ból

Młodość nie jest taka jaka miała być,
Więcej w niej starości niż życia.
Miłość nie jest taka jaka miała być,
Więcej w niej bólu niż szczęścia.
Uciekam więc w głąb swojej głowy,
By znaleźć w sobie życie i szczęście.
By znaleźć w sobie Boga.

Ból świdruje moją głowę i niedobrze mi.

Jednak za mało jest miejsca we mnie samym dla samego siebie.
Więc szukam przyjaciela, który otworzy przede mną nową duszy swojej przestrzeń.
Który skoczy ze mną z mostu infantylności wprost do rzeki banałów.
Gdzie nie ma równego mi pływaka.
Gdzie można wytyczać swoje szlaki.
Na każdym zakręcie zostawiając zabity ból.
W każdym zgubionym meandrze znaleziony syndrom.

Pragnąć, płynąc, pragnąć…

5. Rozczarowana madonna

Nie powinno się ufać ostrym dziewczynom,
Bo w końcu kończy się woda by popić po ostrym.
Jej język jak żyletka głaszcze moje serce,
Które staje się najlepiej ogolonym sercem.
Bezbronne i nagie, szepce cicho „nie”.
Ślepe i głuche wywija koziołka.
I płyną łzy rozczarowania z moich oczu.
I wychodzi ze mnie kolejny wiersz o utraconej miłości.
Jak papierowe łzy na obrazach z madonnami.
Jak ich smutne atramentowe oczy.
Wymagające moralnej przyzwoitości.
Wymagające prawdziwej miłości.
Do której nie dorastam.
Tylko dłonie niczym nie wysłane listy chowam do kieszeni.

6. Animowane animozje

Była zima, gdy papierowe samoloty zaatakowały moje miasto.
Na szczęście miałam przy sobie pozytywkę.
Zagłuszyła spadające pociski.
Dzięki czemu bez strachu wzięłam się za cerowanie podartych spraw.

Siedziałam ze sprawą w rękach, gdy nagle runęła połowa mojego domu.
Grzebiąc mnie przy okazji pod gruzami trosk.

Na moją twarz spadły papierowe płatki śniegu.
Przeżyłam a oprócz mnie mój telewizor,
Który włączył się po wybuchu i nadawał właśnie wiadomości,
W których roiło się aż od animowanych animozji,
Między papierowymi kukiełkami polityki i Hollywoodu.
Prześwitywały sprawne ręce lalkarzy.
Z maskami na twarzach.

Tego już było jak dla mnie za wiele.
Wolę życzliwe postacie nawet w animowanym świecie.
Niż tam te animowane kukły o uśmiechach stopionej czekolady.

Na szczęście wybuch odsłonił zakopaną w ziemi rakietę kosmiczną,
W której znalazłam jeszcze więcej igieł i nici potrzebnych do cerowania swych spraw.
Wzięłam pozytywkę pod pachę i przeniosłam się do rakiety na zimę.

7. Wiem

Wiem - tak samo dziwne jak nasze wiersze.

Nasze wiersze są prostsze niż nasze rozmowy.

Są szczere, bo jesteśmy za zasłoną poezji.

Zresztą w wierszach nie da się kłamać.

Na naszych wierszach zostawiliśmy odciski naszych dusz.


8. Jaka szkoda, że nie jesteśmy nad morzem

Fale przypływu i odpływu,
Delikatnie pieszczą moje zwłoki.
Jaka szkoda, że nie ma cię tutaj obok mnie.

Nasze dłonie oplotłyby wodorosty.
Nasze nogi głaskałby piasek.

Dusza lekko wychyla się z ciała ku morzu.
Bursztyn wzroku wciąż się wije niespokojnie.
Oddech krzyczy ciszą i drżeniem.

Zimno mi.

Noc na plaży, tylko jedno ciało i sen.
Z jednym sercem jak tylko z jednym butem na nodze.
Tak mi źle, tak boli mnie moja niepotrzebna krew odpływająca z falami.
Piana cudu już na pewno nie powstanie.
Za to rano odnajdą mnie dzikie mewy.
I wydziobią ze mnie to co potrzeba.

Jaka szkoda, że nie jesteśmy nad morzem tylko w kostnicy.
Jaka szkoda, że nie mówimy już tym samym językiem.

9. Zagadki Boga

Czy to Diabeł? Czy to Anioł? To niestety ważna rzecz.
Skrzydła bielsze mają od śniegu, a myśli tak różne.
Lecz mają być tacy albo tacy. Bo inaczej prosto w dusze!
Drzwi otworzę im niechcący jeśli ich nie odróżnię.
Nie wiem jaki ubiór noszą ani co na sobie mają.
Za to myśli ich jak Miles Davis na mej duszy trąbce grają.
Myśli które mają mieć, to albo to. Bo inaczej prosto w dusze…
Ja mam w głowie chaos, a oni pewnie mają miny niezadowolone.
Z których naszkicowane słowa zapełniają kartę dnia.
A ja wciąż nie mogę zdecydować co mam wybrać.

10. Stopy marzeń

Los mnie połaskotał w moje stopy marzeń.
Szukające najbardziej psychodelicznych ścieżek.
Ścieżek, z których nie tak łatwo się wraca do domu zdrowego rozsądku.

Więc gubi się siebie dla idei.
Więc leci się dalej szukać nowych planet.
Lub też nic nie zatrzymuje mojego biegu.

W zaklętym chwil krwioobiegu.
Ktoś chce pić codziennie moją krew.
Prosto ze świeżych żył mojego czasu.

Zachłanny nietoperz delikatnie spija me marzenia.
I głaszcze szponami moje oczy.
Ale tak naprawdę zależy mu na stopach.

Jakie to dziwne stopy lubią ziemię, a chodzą po chmurach.
Na nich znajdą parę do pary.
Będzie raźniej we dwójkę odfruwać przed nietoperzami.
W nocy będą czuwać na zmianę.
Bo inaczej ktoś je zawłaszczy i już nie odda.
W końcu są to przecież stopy marzeń,
Cenniejsze niż życie bogów.

11. Gwałtowny sukces

Zamknęłam oczy i pozwoliłam mojej duszy wylecieć przez okno.
Byłam martwa ale tylko do czasu kiedy się dostatecznie wylata.
Ciało jak kokon pozostało w pościeli, gdy jak po linie sunęłam po chmurach.
Widziałam z daleka paru znajomych i bliskich oraz kilka nieznanych gatunków ptaków.
Leciałam ku ciepłu południa, do skalistych miast.
Frunęłam jak dziecięcy latawiec lub foliowa siatka na zakupy.
Na horyzoncie zobaczyłam światło.
To znaczy że ktoś mnie woła może na obiad lub na rozmowę.
Miasto, ulica, pokój do którego wsunęłam się przez otwarty lufcik.
Przywitały mnie tak samo jak przy takich powrotach – krótko i milcząco.
Choć przecież byłam w Jego mieście, w Jego pokoju, czułam się jak w domu.
Zawsze się lubię wyłączać bo ja zawsze tęsknię za tym co pod dywanem świata jest ukryte.
Widziałam swój skarb, który mnie dziś zawołał swym blaskiem.
I pozwoliłam mu w swej świadomości podświadomie płonąć swą nieświadomością.
Czaiłam się delikatnie jak tygrys do skoku.
Lub jak mały gryzoń o wielkich nadziejach taka wiewiórka nadmiaru.
By teraz w jego drżącym ciele uświęcić swój gwałtowny sukces.

12. Błękitny człowiek

Dla niego najważniejsza była dusza kobiety od jej ciała i twarzy.
Choć nigdy tego nie mówił.
Myślał, że będzie zrozumiany.
Bez słów, co jak fale przeznaczenia rzeźbią brzeg życia.
Połyskując błękitem straconego czasu.

Napotykał na swej drodze ludzi jak porzucone muszle na plaży.
Zbierał ich do kieszeni swego serca.
Gubił się głowiąc by poukładać jak puzzle w logiczną całość.

Myśląc wciąż o tym, że szczęście jest jak wypatroszona ryba - można je usmażyć.
Chciał zjeść ją z Tą, która przywróci mu jasną myśl i siłę da do realizacji marzeń.
Nie zważając na ości, co dęba staną w gardle drogi - prowadzącym do celu.

13. Brak słów

Jestem jak ślepiec nie widzący nigdy kolorów.
Za to dobrze słyszę radość i smutek.
Wyciągam ręce by dotknąć kształtu życia.
A usta wyginam by smakować dźwięki.
Ty widzisz wiele lecz mało rozumiesz.
Myślisz może, że to mi trzeba pomóc.
Rzucasz niepożywne słowa jak plewy na wiatr.
Kiedy to robisz to strasznie się garbisz – swym dotykiem wyczuwam wszystkie twoje garby.
Zamiast jałmużny zostawiasz w moich dłoniach etykietkę – „niezdolny do miłości”
I nawet na mnie nie spojrzysz więc idę żebrać do innych ludzi.
Ty dalej nie rozumiesz jak można kochać to, czego się nie widzi.
Bo nie traktowałbyś mojej intuicji jak ubogiej ciotki – z fałszywą uprzejmością.
Bezwstydnie żebrze o godność, której pozbawia mnie lekkomyślnie Twój brak słów, kiedy przechodzisz.
Traktując moje serce jak podrzędny motel pozostawiony sam sobie na chłodnym pustkowiu.
Nie rozumiesz, że dźwięki i dotyk są jedynym moim wzrokiem.
Ty wolisz mięsne konkrety rzeczowych potwierdzeń.
Tobie niczego nie brakuje, gardzisz ślepą miłością.

14. Czekoladowy projekt

Słowa lekko w górę czyny mocno w dół.
Konstrukcja marzeń nie umie znaleźć fundamentów, nie zapuszcza korzeni.
Korzenie marzeń nie dotykają nawet ziemi, nie nucą piosenek i nie mówią wierszem.
Ciepła miękkość konsystencji każdej górnolotnej myśli drga przede mną jak wieża lub wysokie drzewo.
Wesołe kundle i radosne wróble chcą bym poznał ich ścieżki, więc idę za nimi.
Gdy tymczasem moje życie trwa w zawieszeniu jak komputer z klepsydrą pośrodku.
Zdania pełne i wieloznaczne pakuje w papier i wkładam w niego kanapki by lepiej smakowały.
Myśli górnolotne plączą się z przyziemnymi więc nie wiem czy to co robię ma sens, czy nie.
Czy przypadkiem nie muszę iść pod zimny prysznic.
Tylko, że zabrakło wody wydarzeń w kranie życia, więc nic nie może mnie wyrwać z obsesji.
No może tylko pogodny kubek gorącej czekolady.
Mój niezawodny projekt na przetrwanie.

15. Nasze niepokonanie

Z pustaków dążeń wychodzą resztki pustkowców.
Odrzucimy je daleko by zbudować coś nowego.
Wytyczymy z własnych piegów mapę budowy.
Będzie to forteca, gdzie ukryjemy nasze serca.
Z kominami, skąd ulatywać będą nasze złudzenia.
Zamek będzie wysoki otoczony fosą ze sprzeciwem zamiast wody.
I ze drzwiami w których nie zmieszczą się już Tristan z Izoldą.
Ze stołem, gdzie będziemy się karmić nawzajem biszkoptami.
Z łóżkiem które tak naprawdę będzie łodzią.
Gdzie tworzyć będziesz dla mnie kolorowe bajki.
W których księżniczki wciąż przechodzą perypetie miłosne.
Z tych bajek będą ściany naszego zamku, niezrozumiałe dla świata.
Z tych bajek rozniesie się woń przeznaczenia.
Tworząc tajemne miejsce, niewidocznej dla oczu komnaty jednego serca i jednej duszy.
No to teraz Ty a razem z tobą Ja z okien naszego zamku zbudujemy skrzydła.
Aby przenieść tą fortecę do miasta chmur,
Z których niekiedy musi paść jakiś deszcz.
Deszcz łask uświęcający Naszą Miłość – Nasze Niepokonanie.

16. Niewidoczny przyjaciel

Jego obecność jak samotny stół.
Z myślami gorącymi jak zupa.
Zaczyna do niej płakać by poprawić smak.
Czule parzy mu usta.
Jego obecność wstaje od zupy.
Przemieszcza się ze mną po mieszkaniu.
Zawadzając skrzydłami o framugę drzwi.
Lekki powiew muska mą twarz.
Jemu też dobrze – bo to ręka Ojca.
Niech Bóg strzeże i rękę.

Taki zwyczajny dzień w domu.
Wiele tęczowych dni.
W mej głowie budzi się do życia.
Wdycham otwartymi ustami wolność i miłość.
Jak zaginione zapachy z dzieciństwa.
Jestem szczęśliwy choć to tajemnica.

We mnie jest kredens z półkami po prawdzie.
Nowe prawdy czekają by się tam znaleźć.
Jego obecność depcze mi po piętach.
Jest bliski tak, że nawet nie muszę się rozglądać.
Lecz muszę go wołać często by wracał z oddali.
Nie należy do mnie, jest nieoswojony.
Ma tylko dziwną obrożę taką nad czubkiem głowy.

17. Nocne obchody

Rytualnym tanecznym krokiem zbliżyła się do mojej łodzi mała Indianka.
Noc była ślepa reagowała tylko na dźwięki i zapachy.
Wielkie dwie ćmy krążyły nad głową dziewczyny rozwiewając jej włosy.
W jej oczach zło i dobro przeplatały się nawzajem.
Podeszła do mnie tak delikatnie, że zauważyłem jej bliskość dopiero gdy kosmyk jej rozwianych włosów dotknął moich ust.
Zacząłem brodzić w jej włosach i sam się zdziwiłem, że tak wiją się.
Gdy przestało mnie obchodzić kim była…czego chciała…jej ręka wysunęła się ku mnie gwałtownym ruchem i wniknęła w moje ciało w okolicy serca.
Usłyszałem głośne łkanie czajki.
Chciała mnie ostrzec ale było już za późno… Indianka wyjęła gorące serce i zjadła, wtedy zrobiło mi się niedobrze.
Uratowało mnie słońce mojej duszy zdejmując mgły zasłonę z moich oczu.
Gdy rozwiała się mgła, stałem nagi na brzegu jeziora pierwszy raz czując w sobie gwiaździstą pustkę.

18. Odnośnie pustki

Odnośnie pustki w moim sercu to byłem pytałem i nigdzie jej nie ma.
A przecież Ty jesteś tym co każdą pustkę tak bardzo pragnie wypełnić.
Więc muszę ją znaleźć byś spełnił swe pragnienia.
Stać się pustynią i otwartym dzbanem.
Czekam na Ciebie w delikatnym szmerze łagodnego powiewu.
By go poczuć muszę zrzucić z twarzy maskę.
I ukryć twarz pod płaszczem rąk.
Jeśli mnie nie dotkniesz nie będę znał miłości.
I pewno wciąż będę kazał Ci czekać na progu mego serca.
Przyjdzie trzęsienie ziemi, kiedy emocje wezmą górę.
Ale Ciebie w nim nie będzie.
Ogień namiętności sparzy moją skórę.
Zostaną tylko tańczące kości.
Które wołają o obleczenie w nowe ciało, przenikające drzwi.
Bezkompromisowa wizja miłości jak światło latarni nie pozwala mi się rozbić o codzienne skały.

19. Zamknięte tunele

Czasami w moich snach nie ma żadnych okien.
Ocean gwiazd mruga do mnie zalotnie.
Na jego falach płynę sam środkiem mlecznej drogi.
Do ust tak niewinnych jak dotyk motyla.
Do oczu tak bezradnych jak lot ćmy.

Budzę się nagle, a przede mną tunel.
O kurde, a skąd on się tu wziął !?
Próbuję zasnąć lecz za zamkniętymi oczami wciąż widzę tunel.
Więc idę prosto przed siebie.
I nagle dotykam znów twoich ust.
Lubię ich smak - smak światła.
Smak bliskości i bezpieczeństwa.
Smak wyglądający jak Ampularia.

Więc kiedy już jestem tak blisko ciebie to chcę tak śnić i śnić.
Zawinięta w muszlę ciała.
Proszę Boga by zamknął wszystkie czarne tunele z moich snów.
By otwierał tylko te jasne inaczej niż w życiu.

20. Zimne ognie

Na balkonie pozostawione same sobie,
Okruszki szczęścia czekające na spożycie.
Lecimy do nich Ja i Ty.
Lecz wiatr dopada ich pierwszy.
A może to miotła pewnej starszej pani?
Wiedźmy znającej przyszłość.
Wiedźmy o wyglądzie śmierci.
Uciekamy, nie chcąc jej spotkać.
Chowamy się na dachu iluzji.
Ukrywając drżenie we wzajemnej bliskości.
Odkrywamy na dachu gołębnik pewności,
W którym zastaje nas noc.
Jak dobrze, że jesteśmy ciągle dziećmi.
Dla nas wiatr złodziej gubi w ciemności,
Pojedyncze iskry zimnych ogni namiętności.

21. Truskawkowe pocieszenia

Nie wiem czy to w ogóle coś zmienia.
Czy to nie jest zawracanie wody kijem?
Albo dłubanie nogą w maśle orzechowym.
Pozwoliłam smutkowi wprowadzić się do mnie.
Odpowiedział mi: „wszędzie dobrze ale w domu najlepiej” i rozsiadł się wygodnie na mej sofie z miękkiej duszy.
Wolałam to, niż potykać się o niego przy wychodzeniu z domu.
Na 15 minut nawiedziła mnie nadzieja ale nie miałam jej czym poczęstować, więc smutek odprowadził ją do drzwi.
Problem powstał, gdy z domu zaczęły znikać meble.
Smutek powiedział że on za czynsz nie płaci i nic go to nie obchodzi.
Powiedziałam mu żeby spadał ale został.
Wydarłam się na niego „jak stara Rozładowska”.
Czy w każdym wierszu musi być walka ze smutkiem na posadzce swojej kuchni?
W końcu zostałam sama więc postanowiłam wyjrzeć przez okno.
Nadzieja zostawiła mi na parapecie truskawkowe pocieszenia.

22. Mroźne jaskinie

Pośród kolczyków gwiazd samotnych na uszach nocy,
W innym układzie słonecznym.
Przymierzasz wiosenne sukienki,
Kiedy ja wybieram się na polowanie.
Zostawiam Cię samą z oczami zmęczonymi od marzeń,
Na planecie kwiatów i ciepła.
Ja natomiast wyruszam gonić mleczny ogon swojej własnej drogi.

Uzbrojony w ekwipunek i mapę.
Uzbrojony w paszport Jezusa Chrystusa bez którego nigdzie się nie ruszam.

Transporter przenosi mnie na mroźną planetę,
Gdzie ciepłem swego serca będę topił lody.
Myśląc o twoich sukienkach.
Myśląc o twoich zaklęciach.

Wczołgam się do jaskini szukając zdobyczy.
Obejrzę się jeszcze za siebie by zobaczyć jak to wszystko co było wygląda z dystansu.
Rzucę okiem na skalistą planetę myśliwych.
Pełną od szczęśliwie zagubionych chłopców.

By potem przez wiele dni czołgać się w ciemnościach ku życiodajnemu wnętrzu ziemi.
Ku gorącemu jądru polarnego wyzwania,
Przy którym kryjówkę znalazły najbardziej pożywne jaszczurki.
Tracące od czasu do czasu swe oparzone ogonki.
Afrodyzjak dla starych małżeństw,
Którego nikt nie chce pić.
Bo po co? Wystarczą mroźne jaskinie by sprawdzić swoją męskość.

Bo i tak moje uczucia względem Ciebie były jak siedzenia w rakiecie osobowej – mogłem na nich dolecieć tylko na tą planetę.
Możliwe, że czeka mnie śmierć i nie zdołam się wyczołgać z powrotem.
Ale w końcu ta jaskinia mieści się może na ostatniej górze życia na którą się miałem wdrapać.

Zostaną Ci wspomnienia o moim zimnym szkielecie, a jaszczurki przyniesie Ci mój przyjaciel,
Chowając ich ogonki tylko dla siebie.

23. Namolni domokrążcy

Kiedy noc jeszcze bladym księżycem świeci,
I zaspane oczy milczą równolegle.
Oni już w łazience odkręcają kran.
Z wyglądu przypominają zupełnie nikogo.
Wychodzą cicho z domu, by nie zbudzić dzieci.

Sypialnie pełne szaf na morzu z betonu,
Nabierają życia dotykiem słońca budzone.
Pierwociny w walizkach i w kartonowych paczkach,
Wyciągające im żyły z rąk i nadzieję z serca.
Najlepiej zapłacić nie mówiąc nikomu.

Dzwonki brzęczące w tysiącach klatek.
Pomięte garnitury i spocone twarze.
Akwizytorom i domokrążcom mówimy zdecydowane „nie”.
Kto wie, może to nie ludzie tylko diabły?
Więc są postrachem babci, dzieci, matek.

24. Kropelki czwartkowe

Wydobyta spod ziemi woda
nie chce już dłużej płynąć
samotnym korytem zmarszczek
wzdłuż linii brzegowej ust
chłód oczu ją przemienił
i nadał jej barwę kryształu
czystych wirujących płatków
łez
przebaczenia sobie.

25. Przykryta samotność

Uśpiona falami radości
nie dostrzegam własnej samotności
w snach tańczę na łąkach zielonych
budzę się wśród myśli zmrożonych
z soplami lodu na włosach
czy Bóg pamięta o naszych losach?
On mnie bosą przykrywa
łzy nowe wciąż odkrywa.

26. Mózg

Mój miejski hot-dog
krótka autostrada snów
za wąski przełyk

27. Serce

Cichutko jak kot
bo tyka bez skóry
na twoim ciele

28. "ech" rudowłosej nocy

Znaleźć słowo to złapać czas
za ogon i trzymać go myślami
jak kometę lecącą przed siebie
do ostatniej chwili.

Słońce zachodzi rdzawym pyłem przemijania
kładąc się cieniem na naszych rozmowach,
czy gwiazdy czują, że są "my", czy też zawsze "ja"?
to prawdziwe "ja"
- odpowiada księżyc
stukając palcem w swą jasną łysinę.

Brak komentarzy: