sobota, 1 marca 2008

moje wiersze

stary wiersz

chciałabym zniknąć i aby nikt nie myślał o mnie, tylko Ten, który kocha mnie ogromnie, chciałabym być kwiatem, ptakiem, koniem pędzącym na wietrze, nie wiem czym jeszcze, i aby nikt niczego nie chciał ode mnie, i aby nikt niczego mi nie dawał, tylko On aby dał mi siebie i uczynił małą kroplą w oceanie Jego miłości


ucho

Trwam,
czekając póki się nie urwie,
ucho niosące dzban mojego życia.
Tak jak przed burzą,
cisza mnie przenika.
I duszność taka,
co nadzieję dusi.

Jak długo ? pytam.
Do kogo pytanie?
Lecz znów kolejna noc idzie,
a potem śniadanie.

Dokoła mnie pędzą rozświetlone dusze,
do tylu twarzy i do tylu zajęć.
A ja tu tkwię.

Ja tutaj tkwić muszę.
Aż się do końca w moim sercu skruszę.
Ty jeden wiesz jak to długo Panie.
Aż coś się z uchem mego życia stanie.



błazenada

Ufając w serca regeneracyjne moce,
z rozpiętą koszulą wkraczam na arenę świata.
Uśmiech i płacz jak pory roku przyjmuję,
oklaski i ich brak.

W ręku mam lustro,
do którego robię śmieszne miny,
drwiąc z siebie,
się rozśmieszam do rozpuku.
Pęka ze śmiechu maseczka na mej twarzy,
masek nie zakładam, bo są za ciężkie.



czekam

Czy prawdą może być, że moja druga połówka nie została stworzona ?
Po prostu nie ma takiej opcji ?
S A M O T N O Ś Ć mi zaślubiona?
Jakby zabrakło oddechu.
Jakby zabrakło sensu i dna.
Woda uczuć przelewa się przeze mnie, a nikt nie chce jej pić.
Krzyk!

Dziwne, tyle się mówi o pragnieniu miłości.
A moja płynie przez tyle lat jak ścieki,
niepotrzebna tak.
Rezygnacja...

Więc gorsza jest moja miłość niż inne ludzkie miłości !

Jestem tu, czekam na znak!
To plemie żąda znaku, plemie przewrotne? TAK
Jestem przewrotna wiem,
lecz też samotna, łzy...
a potem sen.



z obawy

Nigdy nie znałam się w miłości tak zapamiętanej.
Przeczucie,
drzwi do szczęścia,
zanik oddechu z niezależnego ode mnie powodu.
Zgniłe źdźbło w bulwie przeszłości.
Nie powiem Tobie nic kiedy zadzwonisz,
iluzje opadają jak kajdany z serca,
wolna.
Twoja wielka twarz pochyla się nade mną jak księżyc,
niedojrzałości.
Będę żartować, że to nie bolało,
wiec błazna strój,
dziś kolorowy,
jest to przerzucony most.
Ukryję smutek i obetrę łzy.
Wszystko w ogniu spłonie…
Boję się Ciebie, mój ogniu skrzydlaty, gdy skradasz się w tańcu zachłanności niezmienny,
jeśli zabijesz we mnie ciszę z pajęczyny długich przemyśleń utkaną,
dasz mi przykre sny.



delikatnie

Dałeś mi do ręki miecz obosieczny,
słowo tworzenia lub niszczenia.
Przez wiele dni wymachiwałam nim na oślep,
skargi innych chowając pod dywan.
Pewnego dnia ktoś mi powiedział:
- To niesmaczne tak wymachiwać mieczem przy ludziach.
obnażając swoje uczucia jak pies.
Wtedy właśnie pierwszy raz dotknęłam obosieczności.
Zginęło coś we mnie na zawsze.
Jednak nie odebrałeś mi zabawki.
Spojrzałeś z wyrozumiałością na ofiary losu.
A na mym czole zostawiłeś drogowskaz:
„delikatnie”…



dziczka

Tracąc dawne domy w Kościołach, gdzie wśród fanfar i złotych proporców przestrzeni wypełnienia.
Delikatny błysk mądrości mego Boga ciszy.
Nosowym, głośnym zmęczeniem żebraka śniącego pracowity sen.

Dziewczyna chaosu nagle skupiona w jedno przez złożenie rąk.
Broniąca skrzywienia myśli jak kręgosłupa przed wyprostowaniem, zanim nie posmarują pochwałą.
Krzycząca ogniem w gardle rozczarowań o kropelkę miodu miłości.
Gryziona lękiem za każdym zakrętem zapomnienia.
Puszczająca dobre rady jak bańki na wietrze.
Oglądająca wyrzeźbione krople krwi zranionej i martwej pretensji.
Tolerująca globusy rzeczywistości w małżeństwie z iluzją.



grosz na szczęście

77 dni zostało nam darowane jak grosz ubogiej wdowie na całe utrzymanie.
Zakładałeś co dzień na swoją moją duszę jak koszulę, a ja Twoją na moją jak piżamę.
Dojrzewaliśmy w tej duchowej jedności wyciskając z siebie nawzajem najlżejsze myśli i najdelikatniejsze uczucia.
Urosły nam skrzydła Anioła poezji, na których dotknęliśmy nieznanych słońc radości.
Zanim zbliżymy się do świątyni spotkania i do skarbony wydarzeń, by wrzucić więcej niż wszyscy inni.
Chcę podziękować Bogu, że kiedyś pozwolił mi Ciebie odnaleźć, jak znajduje się dziś stworzony przez Boga grosz na szczęście.
Być może po to znajdujemy małe szczęścia, bo po odbiciu się ich w naszych duszach, pozwolić im połączyć się z Wielkim Szczęściem…



ćwiczenia

Nie ma Cię, oglądam Twoje zdjęcia.
Myszką sunę po zakamarkach Twoich ust.
Jest mi niedobrze i chce mi się płakać.
A więc to koniec już ?

Próbuję przeżyć nasze rozstanie.
Wyobrazić sobie jak potem będę żyć.
By umieć to przyjąć, jeśli tak się stanie.
Po przecież dalej będę musiała być.

Przygotować się na Twoje odejście.
Zamknąć otwarte tak długo serce.
Postaram się, byś odejść mógł.
Jeżeli tego zażąda Bóg.



smutek mały jeden

Smutek przytulił się jak pudel do mego serca.
Wydobywając ciężkie wzdychania.
Pójdę na rower, może zgubię go na zakręcie.
Przestanę myśleć w powietrza pędzie.
Pouczę się francuskiego.
Mój angielski smutek nie znosi tego.
Posprzątam dom, przynajmniej pożytek będzie.
Lecz w tym wszystkim smutek pałęta się wszędzie.
W końcu zostaje mi tylko, przykuć go wiersza szpilką,
za śmieszne ucho.
Lub go udusić poduchą.



na straży raju

Ta przedziwna przygoda,
w pamięci mej pozostanie.
Znów oglądam Twoje zdjęcia,
uśmiecham się widząc je.

I trudno mi jest uwierzyć,
że dotykałam Cię.
Wszystko to budzi mój uśmiech,
jak sen na jawie przeżyty.

Twoje zmarszczki pod oczami,
ostry zarost na policzkach,
czarne baki zapuszczone,
nos i ust łaskotanie.

I tylko książka, i uschnięty rogal,
jak dwa Anioły wiążące moje zmysły,
z realnością przeżytych wydarzeń,
tkwią na straży do utraconego drzewa życia.



nienasyceni

Natura nie lęka się cykliczności,
wciąż zaskakuje.
Czy to kwestia czasu dzielącego te same zjawiska,
na tyle długiego, by zatarły się wcześniejsze wrażenia ?

Człowieka umniejsza rytuał,
pokornie zamykając jego potencjał w kwadracie pór.
Najpierw cztery, wewnątrz sześć z każdej strony,
podwójne, zamknięte drzwi.
Iluzja bezpiecznej przestrzeni.

Nie posiadają nic i nikogo -
Nieliczni, widzący tą klatkę.
Ktoś wytrącił z rytuału, jak z transu
I utworzyło się im trzecie oko – nazywane pychą,
( przez tych, dla których norma = przeżycie )

Trzyoczni nie powtarzają słów ani gestów,
spotkać ich można tylko raz.
Nie umieją rozmawiać o pogodzie.
Nowych ludzi składają oryginalności,
przed ofiarami zdejmując ciemne okulary.



wstęp do śmierci

Wirtuoz słów na nowo zaczyna swoją grę.
Pytania z jego nut cisną się ku światłu,
prą jak dziecko śpieszące się na świat.
W rytm tętna i bólu drążącego mózg,
starzeję się.
A przecież to preludium.



szara nitka

Utkana pechem jak szara nitka
w złotej tkaninie świata,
tym co ją widzą psująca smak.
Tkwię w tym położeniu szukając sensu.
Ja – nieprzystosowana tak.

Biję rekordy ukrycia i pospolitości,
bardziej niż trawa, którą coś zeżre.
Nie wiem jaką widzą mnie ludzie,
lecz inaczej niż ja samą siebie,
bo nikt mnie nie chce.

Jaką maskę kocha świat?
Nie potrafię nauczyć się tej gry,
co ich akceptację daje.
O mnie nie myślą, gdy żyję,
nie będą pamiętać, gdy umrę...
wciąż szarą nitką zostaję.



z posłuszeństwa

Chorzy karmieni na siłę,
choć z całej siły zaciskają usta.
Na których patrzy się inaczej,
bo patrzeć wprost nie wypada.
Jak kat spełniamy wobec nich misję,
ale przecież jest to misja miłosierdzia.
Akceptujemy ich smrodliwe ciała,
obmywamy krew z wrzodów,
i nic w nas to nie zmienia.
Wklepuje tylko kolejną iluzję
doskonałości.



jutro

Jutro dojdziemy do końca horyzontu.
Tak jak się dochodzi do końca świata.
Co za nim będzie? Oboje nie wiemy.
A jednak spokój taki w nas i cisza.

Jutro brzmi lekko jak coś codziennego.
Wszystkie godziny i minuty wspólne.
Błogosławieństwo oraz zrozumienie.
Jutro radosne.

Błogosławię wczoraj, dziś i jutro.
Błogosławię Boga, mnie i Ciebie.
Błogosławię ludzi, wydarzenia i słowa.
Od dziś do jutra chcę tylko błogosławić.



piękna i bestia

Obudziłam się w zielonym szlamie,
z obrzydzeniem patrząc na siebie.
Czy byłam czuła, by być wierną sobie?
I wypowiedzianemu wcześniej słowu „kocham”?

Spotkałam się z bestią,
nie sądziłam, że taka może istnieć.
A jednak u mnie była.
Dotykałam jej, ona mnie pieściła.

Został mi po niej obarzanek z Krakowa,
z makiem jak z opium na sen.
A reszta została tylko obrzydzeniem.
Spełnionym marzeniem.

Czasem Bóg daje nam to czego chcemy,
co sobie wymarzymy, wyżebrzemy,
ale potem się okazuje,
że nasza wizja jak pięść do nosa do życia nie pasuje.

Wtedy zostaje nam tylko z tym żyć,
jak pokonany żołnierz własną bronią.
I już więcej nie marzyć, nie prosić.
Lecz płynąć z woli Bożej tonią.



litościwa

Jak szmata, która wycierała ból trupiej samotności
napotkanego przechodnia.
Mam w sobie jeszcze jego czułość i zdziwienie,
że tak za darmo, taka ufna.

Dziś tylko jestem kawałkiem płótna,
na którym się odbija,
nie kochana przez nikogo,
Dusza niczyja.



rozpieszczona

Spełniły się wszystkie marzenia
pięcioletniej dziewczynki
znalazł ją długowłosy poeta
pobożny jak Anioł
lecz tak samo nie chemiczny
Łoś rozśmieszył ją pogadanką
o zwyczajach ludzi

Zasypana słodyczami i prezentami
obudziła się następnego dnia
z trzydziestoma świeczkami w oczach
wszystko pachniało śniegiem
zachwycił ją świat,
a czajnik przeciekał na wesoło



jego oczy

Jego oczy puste jak wypalone ognisko.
Stare jak doświadczone drzewo,
nad którym dużo burz przeszło,
i wiele wiatrów pieściło.

Moje oczy rozbiegane szukały w nich uczucia.
Lecz na próżno.
Jego oczy były wyschłą studnią,
głuchą pustką.

Jego oczy jak przedmioty dookoła,
jakby okna duszy zostały zamurowane,
takie straszne oczy uśpione,
niewierzące w to, że są kochane.

Biedne oczy, bez życia, uschnięte,
tak ohydne w swojej martwocie.
A przecież mogły być to oczy święte,
w błyszczącym miłości złocie.

Jeśli kiedyś oczy te ożyją,
chciałabym wtedy spojrzeć w nie.
W martwe oczy patrzeć nie mam siły,
męczą mnie.

Czy moje oczy też są martwe?
On mówił, że jest w jednym garnek z miłością.
Mam nadzieję, że moje oczy żyją
i obdarzają czułością.

Jakie to dziwne,
że nie kolor oczu ani ich kształt przemawia.
Duszę zobaczyć w oczach chce,
Miłość i czułość, która ciało zbawia.



ptasie obrączki

Ususzyłam obarzanek od Ciebie
ozdabia ramę jednego z obrazów,
kiedy słońce zagląda przez okno
złoci się minionym szczęściem.
Mak na nim jak mrowisko słów
darowanych w porywie serca
pokrywa jego suche wnętrze,
jak pracowite miasto zbocza gór.
Patrzę na obarzanek rano,
w południe i wieczorem,
myśląc o tym, że drugi zjedliśmy razem,
jak dwa ptaki pod jednym z drzew.



bez oparcia w rozumie

Klęcząc na modlitwie
waliła głową w ścianę
aż krew zaczęła spływać jej po nosie
do akwarium
ryby pływały nieświadome

mózg wypłynął jej uszami
i jak wielkie kluski zaczął skapywać
plusk, plusk

bez mózgu była lżejsza
wiec skóra zsunęła się jej z twarzy
wraz ze wszystkimi maskami
kości rozmiękły i wygięły się
w nowe stworzenie

kwas działał
wewnętrzny
uaktywniał się w chwili uduchowienia

bez głowy
ścisnęła szyję i zawiązała czerwoną wstążeczką
jak łeb ściętego koguta - zdrajcy

teraz w końcu mogła żyć
tylko wiarą



na wakacje

Odurzeni słodkim dymem żywych trupów
usypiani stukotem mechanicznych kopyt
docieramy do celu z obolałymi pośladkami
zgrzytając zębami,
a jednak potrzebny wysiłek
by człowieczeństwo odróżnić
od wegetacji



w stresie

Czasem moje ciało udręczone
wyda kolejny pieprzyk
jakiś nabrzmiały pryszcz
coś w środku nie wytrzymało
postanowiło wyjść
język długi wyciąga
wewnętrzna gadzina
brzydoty ukrytej
pod pobielaną płytą

Wtedy nerwy szarpię
by przywrócić ład
dusze góry na twarzy
by wyrównać drogę
i krew się leje
zalewa doliny

z twarzą jak płód bezbronną
jestem bliższa sobie



bezpłodność

Przeklętą być figą
dziwna to rzecz
nie rodzić
takie przeznaczenie mieć
schnąć w ciszy
nie karmić nikogo
patrzeć jak rozczarowani
przechodzą obok drogą



poroniona

Uchwyciłam się w momencie narodzin
jak na fotografii
dojrzałam do deklaracji
wszystko wytłumaczyłam
decyzja kosztowała tyle,
że nie starczyło siły na życie



latawica

Nie umiem być tu i teraz.
Jestem w przeczucia, intuicje, wrażenia wsłuchana.
Trwać w ogniska sednie za bardzo bolało.
Za długo jednak błądziłam po manowcach,
by coś we mnie zostało z mądrości.
Głupotą sieję dookoła i zepsuciem.
Stałam się samym odczuciem,
co przemija,
więc przeminęłam w Tobie.
Zniknęłam za horyzontem myśli
jak latawiec…



sekundy z drabin
(J 1,45-51)

Tajemnicę największą wyszeptał,
a przyjaciel chciał ją zlustrować,
czyjeś uniżenie odbiło się tylko -
„mieścina to przecież uBoga”
Gwałtowność jednego dała
napęd nogom drugiego.
Rozpoznany został jako szczery.
Zaskoczony tą trafną diagnozą,
jak bliską Ręką na głowie
w odosobnienia godzinie.
Odczuł znów jej ciepło
i nie mógł się mylić.
Na usta szczerych słów logika,
więc się wymknęła.
By na Mesjasza lat przestrzeni
mógł ujrzeć z aniołów drabiny.



waga Miłości
(Mt 22,34-40)

Usiedli jak dzieci
po dwóch stronach
na huśtawce – wadze
Z jednej tkwi tam do dziś
tłum nad ziemią uniesiony
z sześćset trzynastoma
złotymi laurami
na półkuli świadomości,
z światłą duszą bez cienia prawdy,
sercem połamanym.
Podczas gdy od ziemi
wciąż nie mogą się oderwać
Stopy Miłości.



pusta

Bóg przez lata
po kropelce
wlewał we mnie ufność
Ty wypiłeś ją jednym haustem
i już nic nie zostało
nawet dla Ciebie

Leżę na podłodze życia
jak pusta butelka
bez pożytku
Podniesie ją ktoś dobry
by wrzucić do kosza

A może to początek?
"Nie mają już wina"



jołomużnicy

Nie pozwolili kochać
przełamywać się dla kogoś
głowę w ramiona
oddawać i przyjmować,
co dobre zepsuli
podeptali życie
i nagle
znaleziona nareszcie
w swoich oczach
zupełnie skończona…
jak wypalone naczynie
gotowa na wypełnienie
przez Boga.



poławiacz emocjonalny

Rozciągnę twoje wnętrze
przed moimi oczyma
wybierając z nich perły
zabiorę ci wszystkie,
a potem zrobię z nich
kuszące bransoletki

Dostąpisz inicjacji
podziurawienia



dorosłość bezrobotnej

To jeden z tych dni
kiedy muszę być dorosła
gromadzę w sobie siły
wiążę ciasno włosy
zapinam się na ostatni guzik
zakładam elastyczną maskę
przygotowuję słowa
na każdą okoliczność
szukam ulicy na mapie

Za chwilę wrócę
napięcie opadnie
rozpuszczę włosy
zdejmę stanik
będę znów
nie posolonym kotletem



koniec harówki

Szesnasta.
Euforia pracomanki
zostającej dłużej,
gdy ja tymczasem
zlasowanym już mózgiem
dzielę dźwięki na czworo.

Wychodzę tłumacząc,
że ble ble - kogo to obchodzi…
Noga za nogą przez most
choć strzyka i łupie
po siedzeniu w kącie 90

Obok samochody ulicą
się ślimaczą
puszczając czarne gazy.
Jeszcze podziemie
uważnym slalomem,
by nie zarobić siniaka

I znów kolejny tydzień
zaliczony



miłość w nadgarstkach

Ciepło wlewa się w moje serce
i nadgarstki
jak narkotyk zabiera myśli
jest mi błogo
po marzeniach stąpam
szczęściem promieniując
śnię

Dla takich chwil warto żyć
co jak kot się łaszą nadzieją



czekając na przebudzenie

Obudź się śpiący królewiczu…
przyzwyczaiłam się do myśli, że jesteś…
do Twojego ciepłego uśmiechu…
do bicia serca jak na alarm…
będzie bolało jeśli się okaże,
że to ja spałam,
a Ty mi się śniłeś…



ostrożna

Bała się serca
co ze słowami
wyrywało się

Gdyż rady Aniołów
każą wybierać uważnie
bo każdy kolejny
zaufanie jak śnieg depcze
i tylko błotna maska zostanie
do dania jedynemu

Pokochaj
gdy patrząc w oczy
symbol wykrztusi mężczyzna

A potem jeszcze uczucia
jak miód łyżeczką
do ślubu



leśna

Żyję jak zagubiona
w ciemnym lesie
mała dziewczynka
nogi me rosą zmoczone
na ustach jagodowa minka
biegnę wielkimi susami
kaleczę ręce gałęziami
oczy wielkie jak u sowy
wsłuchuję się w drzew rozmowy

A Ty już garnitur kupiłeś
ktoś Ci oddał życie swoje
dzisiaj się ożeniłeś
ciężka dłoń i złoto twoje

Więc nie myśl już nigdy o mnie
ja jestem jak dzika jabłoń
me owoce małe i kwaśne…

Tamtą drogą dojdziesz do domu…



dzika

Odszedłeś…

Poznaję innych mężczyzn
lecz wciąż bojąc się miłości
do Ciebie wyciągam dłonie
jak do kogoś bliskiego
kto może ochronić
moje serce od bólu

Choć nie wiem…
Jaki dziś jesteś ?

Uciekam do wspomnień…

Może już tak zostanę
wierna im
więc dzika



powiedziałeś mi

Powiedziałeś mi na pożegnanie,
że drzewa mi potrzeba
co na zawsze oparciem się stanie
i ciepłymi liśćmi mnie otuli.

Więc znalazło mnie drzewo
wyrosło z pragnienia miłości
gdy szamotałam się na czatach
z oczami wielkimi od tęsknoty.

Drzewo mocne i proste
tak pospolite, że aż święte.
Drzewo życia – na śmierć antidotum
co moje chore myśli
uciszy swym spokojem.

Włosy i oczy ma po Tobie
tylko serce ma niewinne,
więc nie umie pojąć mego zepsucia,
które pokornie wycieka z pamięci.

Drzewo nie umie dotknąć mego wnętrza
i tak oddalam się od siebie.
Umiera pycha, gdy staję się z nim jednym.
Tożsamość mam nową – drzewa.



bliska

Wołasz mnie Przyjaciółko
zimnego morza szumem
gór dalekich ogromem
pól zamglonych przestrzenią
tęsknotę wzmagasz Ziemio
moich kroków spragniona
więcej niż lęku ramiona,
co zatrzymują w domu

więc sercem wyruszam za głosem
prowadzisz odważnie wędrowca
nogom oddaję duszę
sercem patrzę i pieszczę

oddaję się zagubieniu
bez mapy
nie szukam drogi

przeszłam od gór do morza,
a Ty prosisz o jeszcze…

zobacz Polsko jak biegnę
me stopy to jest powietrze
ręce to ptaków klucze

śmigam w upojnym pędzie
przez twe doliny i lasy
migają krajobrazy
na łąkach wiruję szalona
na koniec ze śmiechem spadając
w Twoje wierne ramiona

spełniona



przejażdżka

Na ławce
niepełnosprawny chłopiec
bawi się lalkami,
a dookoła jesień
cichą ziemię otula
w martwych liści szalik
przetykanych radosnymi promieniami,
gdy tajemnica wisi na uszach
jak kolczyki z czereśni.


związek na odległość

Widziałam jak wykluły się dwa zimowe smoki
wiatr przeciwny porwał je wysoko na obłoki
lecz obiecały sobie w mgnieniu oka,
że łączyć ich będzie więź głęboka
i śpiewać będą ku sobie z oddali

towarzysząc sobie wzajemnie
w samotności niezmiennie

czasami się w prawdzie spotykali
zazwyczaj jednak w jaskiniach trwali
tam o skarbach przedziwnych rozmyślali

na co dzień starymi matkami się opiekowali
gdy one umarły, ze sobą zamieszkali
i się nawzajem po plecach drapali



zapach słońca

Nagle się zbudziła na zielonej polanie
nad nią drzewa lekkie kołysanie
wstała, a długie jej włosy
szybkim ruchem zebrały z pięknych kwiatów perły rosy
z ciekawością rozglądała się w ogrodzie
płynne ruchy niczym taniec w lekkim chodzie,
a zwierzęta tak niezwykłe ją mijały
szła za nimi, czuła jakby ją wołały
gdzieś w oddali, gdzie zmierzali
Światło biło
coś ją pchało w tamtą stronę z całą siłą
zbliżając się oczy zamknąć musiała
blask i ciepło falą dotknęło jej ciała
szła ku niemu wyciągając swe ramiona
chwila drogi była jakby nieskończona
stała wewnątrz, dookoła obręcz ognia
przed nią Adam, odtąd miała być z nim co dnia
podszedł do niej, jedna dusza, jedno ciało
wtedy słońce tylko dla nich zapachniało



za 100 lat

Na rogu każdej ulicy ciepło się uśmiecha
siedząca na drewnianym stołku
z pękiem czosnku, polnych kwiatów, butelkami mleka
robot staruszka



załamana

Klatka uciska serce
zamiast krzyku memłanie warg
i smak krwi tak na odstresowanie,
to lepsze niż magnez…



Wpływ

Plastelinka w rękach kobiet
zbyt szybko pozbawiona foremki -
znalazła inną piaskownicę
dla reklamy o uciekającym życiu

Czarna, upchnięta w filozoficzną nakrętkę
przez nauczyciela jak słoik po ogórkach

Pod ogniem moich uczuć
zastygła w artystycznej pozie



współuzależniona

Kurczowo się trzyma słów twoich cienkiej żyłki
choć przecina ręce by wniknąć w krwioobieg
i opleść serce
nie żałuje wewnątrznej ekspansji



wolontariat

Tak to jest nie mieć V minut spokoju
w dyżurnej przechodni korytarza
tłum niewyspanych Cyrenejczyków
tuli jedną głowę



Tomcia Paluszka

Dziś mam śpiewać
tylko buty muszę zmienić
zostały w domu
więc wracam po nie
którędy mam wrócić? zapomniałam....
dzieci mówią, że drogą przez most

Przed nim
rozciąga się od ziemi do chmur
dziwna siatka z metalowych drutów
z wielkim plecakiem… dlaczego na brzuchu?
wchodzę na pierwszą linę
wszystko się kołysze

Wyrastają przede mną druciane stopnie
za duże i zbyt daleko od siebie
próbuję dosięgnąć kolejnego
wysoko podnoszę nogę
wysiłek wykrzywia mi twarz
utknęłam…to schody dla olbrzymów



świąteczna życzliwość

Napięta jak żagiel
kieruje się ku samotnym wyspom
by ukryć tam skarb – swoje „ja”
dobrocią owinięte tego dnia



subiektywny azyl

Bezkompromisowa rzeczywistość
puste bloki rozczarowań
jak równo przycięty żywopłot utrzymany dystans
kulista przezroczysta bryła życia,
w której każdy może obserwować moje porażki
pajęczyna w rogu jak odkryta prawda
dwie puste szklanki
- raj egoizmu, który nas nie zmienia
zapomniałam dróg mnisiej modlitwy,
jak mysz smaku sera w bezludnym domu



stara panna

Rotacja dusz
przyklejenie, odklejenie
jak na dworcu lub w supermarkecie
każdy weźmie coś,
a ja przez chwilę pusta
jak półka,
aż nowy dzień w nią wepchną
tej samej treści
przeterminowanej, niestrawnej,
w końcu w ciemności
zostaję sama
na dwóch nogach,
a w połowie człowiek



spóźnienie

Twoje czoło troski korytem żłobione biegnie w nieznane
krople melancholii drążą skórę spadającym wodospadem
zmarszczki wygina na twarzy goryczy strumień
wypala złudzenia cierpkim smakiem prawdy
ukrytej żywicy sączy tęsknotę
w słoje ciała jak w dźwiękoszczelny pokój,
który w przegródkach słów przeszłych
linami rozum wiąże

Gdy leży na podłodze jak pusta butelka
mego ciała obcy, pomarszczony skrawek
w oczach drogi wyprasowane się bielą przestrzenią
oraz łza jak kropla rosy bezmyślna



skąpy poeto

Ty, który litujesz się nawet nad wróblami
udzielając im szczęścia
przez zachwyt nad nimi
daj mi tylko tyle siebie ile dajesz ptakom



seminarzyści

W teoriach rozległym oceanie
poznajemy miękkie dno niewiedzy
przestrzeń z niepokojem zapytania
dlaczego jesteśmy kanciaści



rozterki zbieracza

Burza rozwiała po niebie swoje włosy
błyskając złotymi kosmykami
wielka kropla pacnęła na stonkę
ciekawe czy zdążyła przed deszczem?



ręce

Sznurki zadań utrzymują moje ręce w gotowości
potrząsam nimi w uporządkowanym rytmie
codziennie mocniej,
aż wnętrze widać na nich zmęczone

stęsknione
styrane
tarte pumeksem do ostatniej kropli goryczy

kiedyś je złożą
przylepią do świecy wosku ciepłego
nie odmówią im tej ostatniej pieszczoty…



psycholog

Wziął kamień do oszlifowania
pełen szamoczącego się życia
wszczepił wędzidło, jedyną więź
zadaniowe podejście do rzeczywistości



Przyjdź powiewie

Zaufać sobie bardziej niż tęsknocie
co tak szamocze sercem jak wiatr żaglem
ku szybkim manowcom
przeczuciu wierzyć, co zna przyjście Boga
w łagodnym powiewie, nie w trzęsieniu ziemi
pozwolić dojrzewać siwym włosom na głowie czasu
nie żałując życia, jak ktoś, kto żyć ma wiecznie

Przyjdź powiewie, kiedy zechcesz
tylko proszę daj mi się rozpoznać...



przeszłość

Worek Judaszowy
wisi na drzewie
jak owoc dojrzały
od krwi przebaczenia



przesłuchanie

Wola jak żelazny skobel
zaciska się na duszy
usta zawiera milczeniem,
a słowa wydarte bolą



pragnienie miłości

Zaspokoić mogą
kawałeczki serca
jak krople wody
w dłoniach dawane



pragnienie kawy

Czy szczerość ważna jest czy tajemnica?

Demon w twych oczach
kusił mnie skrzydłami
czarnymi jak zapomnienie
o mnie samej albo o świecie
więcej nic nie chcąc chcę zbyt wiele
przelewa się woda uczuć
płynie tyle lat jak ścieki
jak wciąż dostępna kawa
w promocji
anonimowy ateista
omijasz mnie szerokim łukiem
napęczniały lękiem przed zawałem
stereotypów ciężki orzech -
kto chciałby męża bezzębnego
głuchy krzyk prośby jak deszcz



perfekcjonista

Szamocze się z nożyczkami
by odciąć błąd,pusty wers do życia przypisany
grzesznego „mnie” korektoruje ślady
bojąc się nowego chce zatrzymać stare bycie "OK"



oswajanie

Ciepło w sercu miesza się z lękiem
jak wino z wodą
sekunda po sekundzie
odczuwany cud



oni

Opadły z serca kajdany iluzji
wraz z rozpiętą koszulą
obnażyły uczucia jak pies
na arenie świata na łyżwach
drżały po rowach serc
wypełnionych zamarzniętą miłością
prostolinijnych bliźnich
co nie znoszą krzywizn

mrowiska ich słów obeszły wszystkie radary
wykrywające człowieczeństwo
ze skóry zrobili mydło i guziki

w obecności żywych myśli
żerujących na włosach
uśpieni stukotem mechanicznych kopyt
-niech płód pooddycha jodem
chociaż jeden dzień
te brzuchy pękały…



nauczycielka

Już niedługo przestanę być dyżurną dziewicą
ratującą z opresji zbłąkanych rycerzy
lecz jeszcze odkażam sumienia
ze statkami w rzece bulgoczących uczuć
moja inicjatywa podgryza korzenie ich męskości
na nowo stają się chłopcami walczącymi patykami
by nadziewając w locie na gałąź
w innej perspektywie jak kamień kaczką puszczany
czuli więcej niż by chcieli czuć
pętlę winy na szyi



nastolatka

Za drzwiami mojego pokoju
serce i hormony
wpadają w dobrych rad
wnyki



moralność wieśniaczki

Nikt nie przegania ćmy samotności,
która uwiła sobie gniazdo w moich włosach
nikt nie odbiera wrażeń i przeżyć
jak łubianki z zebranymi owocami dnia
tęsknoty twardy ugór, nie przeorany bliskością

Wabiąc wymionami uczuć niechcianych
bezprawna bliskość cudzołożników
ryczy bólem



Miłosierny

Jesteś miłości lekiem
balsamem by skrwawioną probówkę serca wypełnić,
gdy wracam na własne miejsce
w kolejce do spowiedzi



lizuska

Zejdę do podziemia i zamieszkam z kretem
jego ślepe oczy znają mroczne tajemnice
stanie się moim guru
będę codziennie wykopywać kawałek gruntu
dumna z tych nowych możliwości
wystarczy jeśli poklepie pobłażliwie po twarzy
widząc, że pełzania nie musi mnie uczyć



Kobieta pustyni

Popękana oczekiwaniem cudu
jak wyschła ziemia przed porą deszczową
żyła z nadzieją przywiązaną białą nitką do serca

Uważała na mężczyzn jak na kaktusy
by ich, tak z dobrego serca uczuciem nie przelać
potem gnicie czy zmartwychwstanie miłości?
i rozglądać się będzie trzeba za batem motywacji
potrzebnym jak kroplówka

Po staremu nić nawlekała
dziurawe rajstopy życia cerować
skreślając wysłane życiorysy jak numery w totolotka
by nadzieja wygruziła się ponownie ze swej norki
błądząca w obcych światach jak UFO
zidentyfikowane

Przy rzece życia jak latarnia na pustyni
głębiej zapuściła korzenie miotana burzą
tylko ten śnieg - serwetki ze stołu krasnoludka
przez sen zbyt szeroko otworzyła drzwi…



iluzja

Upadła na łeb
leży nieprzytomna
wśród murów sensu
połamana prawdą



grzech

Utkwiłam
jak wykałaczka w zębie Boga
sprawiam ból
ktoś płacze…



grób

Szukałem, a ona jak trawa zielona
przebaczała niedelikatne stąpnięcia
pozwoliła mi iść po sobie, aż
znalazłem czego znać nie chciałem



EKG utworu

Emocje wierszy malują moje
ograniczoną paletą barw morza
marzeń do realizacji
odbierane jak radiowe fale lub ultradźwięki
na kartkach i monitorach komputerów
własnego czasu do przeżycia



dwie bajki Dody

Noc za krótka na sen,
kiedy bajki opowiadają zwierzęta
historia z pyska do pyska
wszystkich tembrów i ras

Za szybą samochodu
odporna na wiejskie uroki
wracam do świata klatek
ciepłego, suchego smogu

Wita kwiczenie świni
kawałek jeziora lśni w rogu
tutaj mam swoją wieś
pod kontrolą



dobra łączność

Twoja ciepła twarz
słonecznie pluska na taflę ekranu
ręce zatrzymują czas
nad klawiatury alfabetem,
gdy poprzez kabelków korytarze
nasze dusze szybsze niż promień światła
łączą się…
nie mogę pisać
dreszcz zamyka mi oczy



budowlanka i konserwator

Nie pozwalasz naprawić mostu
zatrzymujesz moją rękę z cegłą
choć już zima nadciąga
i za chwilę zastanie nas nagich
po przeciwnych stronach miłości

Szczękasz na mnie zębami z lęku,
że mam inny pomysł na architekturę,
a ty nie znosisz nowości
wolisz cichą śmierć
z wyziębionego serca



Bóg utuli Boga

W podziemnym łonie przeszłości
obrałam z łusek fasolę
plewy spaliłam by się ogrzać
ziarno zjadłam by się nakarmić

Gdy zamykam oczy
kurczy się świat,
a przez ściany trucizna wnika…
jak ryba otwieram usta
chwytając życie

Wyczołgam się tyłem
lecz ręce zostaną uwięzione
wygrywać nimi będę sonatę prawdy
wywijając tunelem świadomości
zwyczajnie jak tkaniną w rzece
obmyję się z samej siebie



Boże rzeźby

Zagłębienia, które nazywam ranami
kształtowane ludźmi – narzędziami
każda rysa zaplanowana
Jesteś Artystą Doskonałym



Boże morze

Wyciąga miasto ku morzu spod pierzyny ręce
poranny przypływ przynosi pożywienie
wszystkim bliskości gestem
do ust umówiony daje
Hostii denar powszedni
powietrze pełne soli i oleju
codzienna manna bez zapasów

Tyś jak morze co wcieleniem jest nieba
każda jego kropla odzwierciedla ciebie
wsłuchana w szelest twych sukien
podczas tańca z ziemią, usnę
w czułości morza, której wyznaczyłeś granice
więc na granatowym niebie lśnią sygnały statków
gwiazd świętych drogowskazy

Zaleca się do mnie morze roztańczone,
a może ocean miłości ?
daje się wciągnąć
nie mam już sił na szamotanie
kapituluje i trwam
jak topielec na brzytwie świadomości
noc przychodzi od morza
ciemnym pasem od horyzontu
ciepła fala ogarnia plaże
zmywając glony zmartwień
troskliwym objęciem
odpływ obmywa stół życia



bierna aborcja

Dym z papierosa
nad zapłodnionym gniazdem
drażnił nozdrza do kości ogonowej
nie merdającej



autystyczna

Schowałam się pod wielkimi bryłami
o delikatności kobiecych kapeluszy
noszą je głowy, które dzieciom
kruszą kamienie bytu

moje nogi wrosły jak korzenie drzewa
całe mchem zmęczenia pokryte
ręce wrosły w ściany
twarz w poduszkę
zduszony oddech pierzem
tylko krew nie umie wrosnąć
cicho przez okno wypływa
wraz z duszą

tam wpadam w dostępność
jak motyl rozpięta na pajęczynie
szarpie skrzydła
próbując się ukryć przed tysiącem spojrzeń

zostanie im kadłubek -
równie smaczny kąsek
dla słów jak skrzydlate lwy,
jeśli mnie odnajdą

"czy chcesz"

Rzeka dotykana wiatrem
mieni się na fioletowo, granatowo, srebrno
I nadchodzi kairos pytaniem o miłość
Zatrzymany rozum czasu
uczucia niewysłowione jak kolor rzeki
nieprzekazywalne
szczęście stojące na progu...

Życie piękniejsze od bajki
Powiedziałam TAK

Świadomość nie ujęta w dłoniach
Marzenia
W dojrzewaniu
Paraliż
Zadziwienie
Rośnie pewność
i szczęście

Co mi ze słów
jak kamienie nieociosanych
W ciszy drży tajemnica


"na próbę"

Nie odnajdę już siebie sprzed pierwszego pocałunku
mimo, iż stopy w gorączce błądzą po wydeptanych ścieżkach
wiersz już mojej duszy nie zachwyci
żadna nowa melodia nie nasyci
tylko żal mi został, melancholia

Bo już jestem inna
ale jeszcze nie nazwana
nie uchwycona
nie poznana
obca
taka nie swoja
po eleganckich stąpam pokojach

Lecz już poprzeczka została przekroczona
leży strącona


„cicho”

Skasowałam całą przeszłość
Jednym kliknięciem
I uczucia takie

Groźne kły lęku wbijają się w mózg
Czy to koniec?
Krzyczę wściekłością, że wciąż nie sięgam gwiazd
A słowo karzeł pianą na ustach drży obrzydliwie
Krew leje się z ran
A serce kamienne i twarz
I nikt i nic nie może mnie dotknąć
Bo jestem silna i niepokonana
Nic nie może mnie załamać
Nawet śmierć
Dopuszczę do siebie
Tylko jak wściekłego psa
Co rozszarpać może moje ciało
I uczucia
Lecz nie odejmie ode mnie
Bożej Miłości – nikt tego nie może zrobić cha cha cha

I kto się śmieje ostatni?
Ja


"samotność"

Bratnią duszę znalazłam,
co przekreśla siebie tak jak ja
choć nazywa to wolnością
i dookoła zucha gra

„Znów słyszę pukanie od strony dna”
lecz tym razem otworzyłam

spadając chwyciłam się lin racjonalizmu
niezrozumiana przez niego tak wiszę
obok
udając, że razem leżymy na łóżku


„furtka”

Morze, co kolorami mieni się bliskimi
zbyt hojnie się daję to znów odpływem uciekam
raz burzliwe innym razem ciche
miarowo wyrzucam z siebie ziarnka cierpień
przetykane bursztynami szczęścia

Horyzont, co nietykalnym wznosi się murem
dojrzałego nieba nad słonymi łzami,
którym nie pozwalasz wielkimi falami ciepła
obmyć swoich poranionych stóp
od nie kochania

Furtka, co w murze odchylona na drżącej sprężynie w sercu
szumi czułości morza nierównym oddechem
w chwili gdy słoneczny owoc istnienia spływa przez nią
od pochylonego nad morzem horyzontu
łącząc nas przeznaczeniem w tajemnym zetknięciu


"wolni strzelcy"

mieć kogoś tak z doskoku
ale na całe życie
tak jak się miewa promień słońca
i widok na góry szczycie,
dzikie wyspy, zabytki, cuda, nieznane kraje,
kwiaty, których się nie podlewa
lecz kiedy pragnie się dostaje
by karmiła ale tylko głodnego
znudzonemu szukać się pozwoliła
była wtedy kiedy chce
lecz kiedy nie chce by nie była



"pragnienie"

Kocham Twój brud, który przywiązuje wzrok do tej ziemi
i oczu miód, który me zmysły przenika...
Twe "piękno i brzydota utkana w jeden twór" tak mnie przejmuje,
że dusza ma i ciało jak muszla falę
Ciebie całego połyka
lecz wciąż tyle zostaje...
morza wolnego przestrzeni

"drżemka"

Otworzyłam w sobie drzwi do nowości
choć tyle obok pozostaje do zrobienia
widzę za nimi kilka możliwości
lecz wciąż nie umiem wyruszyć spod cienia
głosów mówiących o powinności

Więc tkwię w przeciągu niespełnienia
zastanawiając się: czy zamknąć drzwi ?
czy wejść ?
siły gromadzą się we mnie…

taką mnie widzisz – jak przed drzwiami drżemie…


"piosenka"

Co jest prawdą?
a co snem?
czego pragnę?
czego nie…
dokąd idę? powiedz mi,
Ty co znasz moje sny…

A ja jestem tu
i nikt
nikt nie myśli o mnie
a ja jestem tu
a wokół mnie
grasują demony wspomnień

Dokąd czekać mam?
zmarszczki na mej twarzy
TY też jesteś sam
czy coś się wydarzy?

Czekamy na cud
czekanie to trud
lecz jeśli stanie się
wszystko zmieni się

Więc po co
po co drżysz?
zaufaj
jakoś będziesz żyć
posłuchaj
jakoś musi być

Tak czy siak
czekaj
czekaj na znak

A potem popłyną wodospady
uczuć
i już niczego nie będziesz musiał pragnąć
potem stanie się to co niemożliwe
Ktoś powie do Ciebie Mamo
Ktoś powie do Ciebie Tato
z dwojga ludzi powstanie nowe życie
z dwojga ludzi powstanie nowy cud
lecz może tego nie zobaczycie
jeśli w was jest stary lud
co wędruje 40 lat przez pustynię
i umiera na niej

Bo nie wszyscy
choćby chcieli i cierpieli
nie wszyscy wejdą do ziemi obiecanej
nie wszyscy będą jeść owoce
owoce swoich marzeń
nie wszyscy będą czuć dotyk miłości
chociaż każdy żyje

„Deszcz”

Gdy zbiera we mnie się
na deszcz
to nie zapomnij parasola
płaszcz możesz też założyć
jeśli chcesz
bo dziś na smutek jestem chora

Więc pada we mnie
tak po prostu
a Ty na serca stoisz mostku
jak pusty dzban
w który się wlewa cała ta piosenka deszczu

Tak dzisiaj bądź
jak to naczynie co
wszystko przetrzyma nawet całe moje zło
i kropli ciężar
co uderza w Twoje wnętrze
muzyką mojej melancholii

Każda kropla
innym odcieniem goryczy
krzyczy
i łka

A tutaj ja
przed Tobą mgła

Więc nic dziwnego, że
dziś nie spotkałeś mnie

Kiedy tak cała w łzach
na palcach biegłam po mokrej łące

Już cicho…cicho sza
ostatnia spadła łza
i twarz tak świeża jest
jak niebo,
kiedy spadł już deszcz

Więc nie smuć się
i spójrz
jak kopytkami dźwięcząc
z gracją i pięknem
tak obficie
pije jak z dzbana
z Ciebie
życie
jakiś mały faun


23.01

Czasami lubisz mnie zaskoczyć
rozciągnąć nagle przed me oczy
paletę przyszłości tęczowej-
zadania nowe, odlotowe

Ja wtedy parskam śmiechem
jak koń lecę, pegaz frunę,
aż znów na ziemię z hukiem runę
z nagłym pośpiechem

Świat zewnętrzny zachwyca się mną
woła o moje ciało, psychikę, duszę
lecz zanim wyjdę
maskę założę i całą naturalność zduszę

Bo po co świecić mam po oczach
tym, którzy żebrzą
w Twych Kościołach,
a ja wciąż materialnie goła

Nie mam energii by się wzbić
ja tylko przędę słowa nić
jak mała pajęczyca w rogu,
do którego zapędziło mnie życie


"Przyjacielu"

Nie chcę już sama być
w tych dniach
proszę Ty ze mną bądź
nie tylko w snach
nie chcę już tęsknić
za Twoją czułą duszą
co mam powiedzieć?
czy jakieś słowa Twój upór skruszą?
ból w moim sercu -
czy Cię w ogóle obchodzi?
czuję go zawsze
gdy mój przyjaciel odchodzi
czy to jest mało
być moim przyjacielem
chcesz bym kłamała?
przecież to mija się z celem
Ty jeszcze znajdziesz
królewnę swoją maleńką
daj mi być z Tobą
pozwól mi być Irenką
wiem, że mnie kochasz
ja też Cię kocham szczerze
dlatego w przyjaźń
dobrą do końca
wciąż wierzę :)


"Adamowi"

W cieple mieszkałeś pod sercem
przenikany miłości jasnymi promieniami
rosłeś i stamtąd jak kropla wytrysnąłeś
ku światu z bezpiecznej groty

Twoje słowa, gdy gaworzyłeś
brzmiały jak słodka piosenka
czekano, aż wypowiesz
swoje pierwsze

Towarzyszył Ci życzliwy dotyk
stawiałeś kroki
dbano byś nie uraził swej nogi

Twoja buzia jadła mniamniuśne

Ktoś bliski tłumaczył Ci nazwy rzeczy
byś nie mylił ogórka z krzesłem

Wkrótce chciałeś sam jeść, sam chodzić
sam wszystko...

Usuwali się Tobie z drogi
ręce coraz rzadziej musiały Cię podnosić
myślałeś, że jesteś sam dzielny

Zacząłeś się wstydzić czułości
cofałeś się przed pieszczotliwą ręką
nie chciałeś by kumple zobaczyli,
że jesteś miękki

Wkrótce przestało Ci wystarczać to co masz
bo zapomniałeś skąd wyszedłeś,
że wtedy potrzebowałeś do szczęścia
jednej osoby

Jednak choć bardzo się starałeś
sam nie mogłeś sobie pomóc
wtedy w końcu odkryłeś, że samodzielność
nie równa się szczęście

Zapragnąłeś być dla innych grotą,
w której mogliby się ukryć przed wiatrem nocy
lecz nie wiedziałeś jak sprawić by do Ciebie przyszli

Siedziałeś i płakałeś
pusty i zimny

Aż wyszedłeś z siebie...wyszedłeś na zewnątrz

Zobaczyłeś ludzi - jak puste, zimne groty
w oddali leżące i płaczące

Najbliżej w zasięgu Twego wzroku był jeden człowiek

Nic nie mógł Ci dać, po ludzku nieopłacalne było dawać mu swój czas,
niczego nie mogłeś na nim zyskać

Lecz podniosłeś go i ukryłeś w sobie
ogrzewałeś i karmiłeś,
aż stał się Twoim przyjacielem

Potem, gdy zasłabłeś on Cię karmił
podtrzymywał Cię na duchu
dzieliliście radość i gorycz życia

Przyjaciel odmienił Ciebie,
szczęśliwym zobaczyłeś swój los
wiedziałeś, że cokolwiek się stanie
masz to z kim dzielić...


"gniew"

Smutek, lęk, agresja
zawsze mówi coś nie tak
On kochał tyle przede mną
a teraz milczy jak wrak

Wypalony nadziejami
szuka ciepłych ust
by już nie żyć marzeniami
a być teraz, tu

Ja w tym jestem jak przystanek
na ostrym dyżurze
i mym sercem poszarpanym
kolejnemu służę

by nie być sama

może dlatego płakałam


"walcz o nas dla nas"

usta, nasze rozłączone usta
a z nich wiała jak ze studni mowa pusta
stąd ta trąba
co rzuciła nas daleko od siebie
nieprzytomna
cisza, zapadła cisza
tylko tęsknotę słychać
kroplami żłobi mi serce
czemu..nie pytam nawet
tylko się żale
tym rozłączonym dłoniom
nie walczyliśmy
porwani
upadli
to piekło..usuwaliśmy z pamięci okruszki pączków
numery

a potem odnalazłam gałązkę z Twoją łzą,
którą wypiłam
ożyłam


"Nie czytaj w myślach mężczyzny"

dla altruistek


Mężczyzno szukający ideału
po wielu przygodach
czystej, innej

Ty nie rozumiesz, że ona
chce Ci zastąpić je wszystkie
próbując odgadnąć Twe pragnienia
w zwykłą dziewkę się zmienia

Tracisz ją, ona traci Ciebie
przez miłość, co chce uprzedzać
czytającą w myślach



Gdybyś zrozumiała, że on nie chce
byś była taka jak inne

Gdybyś wiedziała, że on chce byś była stała
jak niezmienny posąg
w swych zasadach wytrwała
pomimo, iż próbować Cię będzie

Lecz Ty zawiodłaś
dałaś się uwieść jego słowom
tym samym stałaś się z bliskiej
obcą mu osobą, której nie chce

Teraz możesz tylko płakać
nad utraconą niewinnością
przez pychę swoją,
która myślała, że wie lepiej
przysłoniła Ci jego prawdziwe pragnienie
pięknej czystej skromnej stałej wiernej

zgubiła Cię twoja niewiara w jego prawdziwe ja
w swoich myślach pozwoliłaś mu stać się zwierzęciem
i potraktować siebie jak rzecz

A on nie chciał być zwierzęciem
lecz bogiem
chciał się wznieść ponad zwierzę
przy Tobie

Rzucił Cię więc
by przy innej bogiem się stać

Takiej, która nie obniży poprzeczki.

Nie obchodzi go rzeczywistość,
że w sobie masz i dobro, i zło
on chce w bajki wierzyć
siły mu do walki może dać
on z aniołem chce żyć
nie obchodzi go prawda
jest zbyt słaby by ją znać.

Brak komentarzy: