sobota, 1 marca 2008

opowiadania

„Perfect day”

6.00 wyłączam budzik i obroty mojego mózgu wolno zaczynają się kręcić.
Witam Cię w nowym dniu. W kolejnym dniu.
Za oknem biało, w pokoju zimniej niż pod kołdrą, trudno więc zmusić się do wstania, zajmuje mi to ponad 30 minut, potem sprintem do łazienki, żeby zdążyć na koleżeńską podwózkę do pracy firmowym samochodem.
Jeżeli zamki nie zamarzną i jeżeli zapali powinnam zdążyć na zebranie, na którym szef ćwiczy sobie co rano głos, rzadko zmieniając treść swoich wypowiedzi, obecność obowiązkowa.
Chodzi o to, żeby wszystkich odpowiednio zmotywować do pracy, oczywiście.
Godzina gadania choć można by to ująć w jednym poleceniu „OCKNIJ SIĘ I DO ROBOTY”.
Szczęściarzom takim jak ja, dane jest kilka minut przed podjęciem wykonywanych codziennie zadań.
Jest to czas, kiedy przepycham się wśród handlowców koczujących w zadymionej kuchni i próbuję znaleźć czystą szklankę. Łyk ciepłego płynu, który wzmacnia rankiem siłę mego głosu i na ogół bez niespodziewanych wypadków docieram na swoje stanowisko. Włączam radio, jeszcze pączek lub buła z serem i jestem w pełni zwarta i gotowa.
Rano jestem kasjerką, a tak w ogóle to pracuję w księgowości, zabieram się więc do obrabiania mojej działki. Działkę w księgowości można porównać do księżyca, trzeba więc dostosować rytm pracy do jej wielkości danego dnia. Kiedy opanuje się już kolejno następujące po sobie fazy praca staje się na tyle monotonna, iż tylko słuchanie radia pozwala nie zasnąć.
Mi to jednak nie grozi, gdyż jak tylko jedna z moich drogich koleżanek poszła na urlop macierzyński, moja działka przypomina nie jeden ale dwa księżyce. Dlatego jako obowiązkowa i lojalna wobec firmy osoba, zawsze rano biorę mój ulubiony rutionoskorbin, aby ustrzec się przed infekcją, która spowodowałaby zaległości i koszty fatalne w skutkach dla wszystkich. Muszę być silna, gdyż na rychły urlop nie mam co liczyć, w tym momencie czuję się prawie niezastąpiona. Niestety szef patrzy na mój księżyc trochę inaczej, ciągle widzi w nim jakieś dziury, które z chęcią wypełnia dodatkowymi obowiązkami. Szczególne upodobanie ma w korespondencji urzędowej, z tym, że nie zmieniając w zasadzie treści pism, lubi wymieszać zdania tak aby żadne się nie powtarzały. Umożliwia mi oczywiście przez to rozwijanie takich zalet mojej osobowości jak cierpliwość i łagodność. Są one dla mnie podstawą zrównoważonego funkcjonowania, zwłaszcza rano, kiedy szef rzuca mi kolejne pisma na stertę pieniędzy, którą pośpiesznie przygotowuję do banku.
Najciekawsze dni jednak to koniec miesiąca i. koniec roku Wtedy czas płynie tak szybko, że nawet nie zauważam, którzy koledzy są w pracy i nie pamiętam komu mówiłam już „cześć”. Pobijam wtedy swoje rekordy w szybkości pisania, liczenia i klikania, jestem na fali. Szkoda mi czasu nawet na kanapki, więc zapycham głód słodyczami. Tygodnie lecą; od naliczania poborów do naliczania poborów. Człowiek sobie przypomina, że ma kręgosłup i oczy, dopiero wtedy gdy z pracy wychodzi wykręcony jak chiński paragraf. Handlowcy zmieniają się jak w kalejdoskopie ciągle trzeba więc rejestrować i wyrejestrowywać. W tym całych chaosie jest jednak jeden stały, niezmienny punkt - pensja. Lecz potrzeba przetrwania na rynku pracy, na którym króluje bezrobocie jest stałym „redbullem” dodającym skrzydeł w najtrudniejszych momentach. Jeszcze przecież tylko godzina i fajrant. W domu ulubiony serial w telewizji pozwoli zapomnieć o stresie przez te kilka godzin do końca dnia i chociaż znowu się przez to nie wyśpię, życie jest piękne.

"O Pani Broni i jej psach"

Historia ta, jak wiadomo zainteresowanym, opisana w tamtym czasie na pierwszych stronach stołecznych gazet, wydarzyła się w małej, liczącej tylko 320 mieszkańców, wsi Kłodawa, w województwie pomorskim, w powiecie chojnickim. Pisano, że inspektorzy TOZ - u kolejny raz nie zdążyli z interwencją, gdyż niehumanitarne traktowanie zwierząt stało się chorobą dotykającą już nawet pozornie wzorowych obywateli, jakim był naczelnik powiatowego aresztu policji w Kłodawie Górnej, który z zimną krwią, bestialsko porąbał siekierą swojego kota Iwana. Psycholog, który robił oględziny tego miejsca, jako poszlakę prawdopodobnie wyjaśniającą motyw zbrodni podał wiszący nad biurkiem naczelnika oprawiony w złote ramki portret przedstawiający cara Iwana Groźnego, świadomy lub nie autorytet naczelnika, który jak się jednak okazało bardzo negatywnie oddziaływał na jego osobowość. Ostatnio wszakże zaczęły po wsi krążyć plotki, które mogą wskazywać na to, że do chwili obecnej nie są znane prawdziwe powody nieludzkiego zarąbania Iwana.
Był późny jesienny wieczór, na dworze robiło się już szaro i ponuro, kiedy pani Bronia wsiadła na rower i wyruszyła do Kościoła w sąsiedniej wsi. Najpierw jechała piaszczystą i pełną wertepów drogą, której nie lubiła, gdyż co chwila, wpadała w dół, po którym musiała poprawiać spadające jej z małego noska ciężkie okulary. Potem z ulgą wjechała na polną dróżkę wiodącą na skróty przez las. Pani Bronia jeździła na rowerze, tylko w szczególnych wypadkach, kiedy chciała odwiedzić brata. Nie lubiła zbędnego wysiłku fizycznego, po pierwsze dlatego, że od kilku lat była na rencie z rozedmą płuc, jakiej się nabawiła paląc papierosy. Po drugie, gdyż z powodu swojego wieku i nałogu miała bardzo słabą kondycję fizyczną, a w związku z tym chroniczną zadyszkę, nawet pomimo swojej małej i szczupłej
budowy ciała. Kiedy pani Bronia już wyjeżdżała z lasu spadł jej łańcuch w rowerze więc zatrzymała się, by go założyć. Nagle usłyszała cichy skowyt. Rozejrzała się dookoła. Okazało się, że znajdowała się dokładnie w tym samym miejscu, gdzie przed dwunastoma laty wydarzyła się najbardziej niesamowita rzecz, jaka ją spotkała w całym jej dotychczasowym życiu.
Tego dnia jechała tak jak dziś na rowerze. Śpieszyła się, gdyż miała sprowadzić lekarza do wnuka, który dostał wysokiej gorączki. Jej córka została przy Maksymilinku. Pamiętała to jak dziś, był właśnie zachód słońca, czerwone promienie przenikały pomiędzy drzewami, gdy drogę zabiegł jej szary wilk. Zatrzymała się cała zalękniona. Wtedy wilk przemówił do niej – Nie bój się Broniu – po chwili wilk przemienił się w postać św. Franciszka z Asyżu, który powiedział :
– Broniu, twój wnuk odszedł do Pana, nie trzeba już jechać po lekarza. Musisz wiedzieć, że córka Cię opuści, a potem wszyscy mieszkańcy odwrócą się od Ciebie. Lecz Pan, który zna serce człowieka ma dla Ciebie specjalny dar. Odtąd będziesz tak jak ja rozumieć mowę zwierząt i widzieć w nich braci i siostry, w ten sposób doznasz bliskości Pana. Zwierzęta dadzą Ci tą miłość, której odmówili Ci ludzie.
Rzeczywiście tak się stało, jak przepowiedział święty Franciszek w widzeniu. Od tamtej chwili upłynęło wiele lat podczas, których pani Bronia przygarnęła do swojego skromnego domku ze dwadzieścia bezdomnych kundelków. Co rano o piątej budziło panią Bronię lizanie palców u nóg przez jednego z domowych podopiecznych. Pani Bronia była śpiochem ale taki wyraz oddania i czułości zawsze ją wzruszał, więc zazwyczaj nie marudziła ze wstaniem i brała się do przygotowywania śniadania dla piesków. Najczęściej były to kości, które kupowała w sklepie mięsnym otoczone otrębami dla psów lub mleko z bułką dla szczeniaczków.
Niestety dom pani Bronisławy stał po środku wsi, więc sąsiedzi nie umieli zrozumieć potrzeby serca staruszki i uważali ją za starą dziwaczkę. Zwłaszcza w sklepie spożywczym, gdy była długa kolejka pani Bronisława często słyszała aluzje typu „ale to się niektórym w głowach poprzewracało, tylu bezdomnych w kraju, a oni zwierzęta dokarmiają zamiast uśpić takie błąkające się po wsi darmozjady.” Pani Bronia nie lubiła mieć wrogów, więc zazwyczaj jedyną jej odpowiedzią na takie słowa był tylko czerwony rumieniec na jej twarzy ukrywający poniekąd wesołą, tak zwaną małpią mordkę ze zmarszczek, która powstała z czasem dzięki wygłupom tych tak ponoć niepożytecznych psiaków. W końcu sąsiedzi już prawie regularnie donosili na panią Bronisławę do sołtysa, który pod wpływem skarg nałożył na nią grzywnę za zakłócanie porządku publicznego i narażanie mieszkańców na potencjalne niebezpieczeństwo ze strony psów. Ponieważ kwota grzywny przekraczała możliwości jej renty pani Bronia postanowiła poprosić o pomoc swojego brata, który był proboszczem w sąsiedniej wsi. Pomimo wszystko pani Bronisława cieszyła się, że mieszka na wisi, a nie w mieście. Gdyż widziała w telewizji, że zdarzało się, iż urząd miasta i jego bezduszni urzędnicy często odbierali psy takim jak ona miłośnikom zwierząt.
Pewnego dnia kiedy pani Bronia wybrała się ze sprawami do pobliskiego miasta Chojnice, w piwnicznym okienku budynku gminy zobaczyła zaklinowaną główkę pięknego białego kotka z czarną łatką dookoła jednego oczka. Od razu poprosiła stojącego przy drzwiach strażnika o uwolnienie zwierzątka z opresji.
Tyle różnych myśli napadło panią Bronię w czasie tego niespodziewanego postoju w lesie. Teraz kiedy już założyła łańcuch i już miała odjeżdżać skowyt, który usłyszała wcześniej powtórzył się znowu. Więc pani Bronia zostawiła rower i poszła w jego kierunku. Po chwili zobaczyła wnyki na niedźwiedzia i uwięzionego w środku nich małego szarego wilczka. Na szczęście wnyki nie zrobiły szczeniakowi większej krzywdy poza przekłuciem ucha, jednak nawet to nie pozwalało się wilczkowi bezboleśnie uwolnić z pułapki.
- Oj biedaku, warto było się rzucać na ten kawałek mięsa i dać się uwięzić we wnykach ? – Bronia zagadując do zwierzęcia, szybko włożyła kij tak, aby pułapka się otworzyła. – co tu robisz? nie powinieneś siedzieć w ciepłej norce u mamy ?
- Boli, boli – zaskomlał wilczek – Jeść, jeść. Mama nie wracała już tak długo, że musiałem opuścić moją norkę i poszukać czegoś do jedzenia.
- Ty mały głodomorku, nie mam nic teraz dla Ciebie ale jak poczekasz tu na mnie, to zabiorę Cię do domu na kolację, jak się wabisz ? –spytała Bronia, domyślając się losu wilczycy, który spowodował jej długą nieobecność.
- Jestem Max – powiedział wilczek – chętnie poczekam i nie pogardzę jadłem.
Bronia zostawiła szczeniaczka i popedałowała dalej. Niestety brat nie mógł jej udzielić pożyczki, gdyż właśnie przeprowadzał remont Kościoła i zależało mu na każdym groszu.
Bronia więc smutna wróciła do domu z kolejnym zwierzakiem do wykarmienia.
Imię wilczka, przypomniało jej o wnuku, którego straciła i o córce, za którą tęskniła.
Pani Bronia ucieszyła się kiedy w końcu dotarła do swojego domu. W obejściu jak zawsze panował ład i porządek, pani Bronisława pomimo lat i uciążliwych obowiązków przestrzegała wprost żołnierskiej dyscypliny. Psiaki były bardzo przywiązane do swojej Pani i z wdzięcznością doceniały jej wysiłki. Gdyby nie ta grzywna, którą na nią nałożono, pani Bronisława z pewnością poradziłaby sobie jak zawsze ze zorganizowaniem wspólnego szczęśliwego bytu całej tej ukochanej jej gromadki. Każdy z przygarniętych przez nią dwudziestu psów, był wyjątkowy i miał osobowość dosłownie wypisaną na pysku. Szczególnie trzy psy zapadły w serce Broni, byli to jej najlepsi przyjaciele Baster, Gilbuś i Łoter.
Po śmierci wnuka, córka, która wyjechała do Irlandii za pracą, zostawiła jej w domu starego wypłowiałego jamnika Gilbusia. Było to pierwsze zwierzę, które umiało ją pocieszyć w najsmutniejszych chwilach jej życia. Gilbuś nie był zbytnio inteligentny jeśli chodzi o konwersację, za to opanował pantomimę do perfekcji. Był tak zabawny, że pewnie nadawał by się do kabaretu.
Łoter i Baster to były bliźniaki z jednego miotu. Ale Łotra pani Bronia znalazła jako szczeniaka. Był to kundelek o na pozór łagodnym usposobieniu. W istocie jednak był mściwy i pamiętliwy. W chwili tragedii rodzinnej, gdy topiono w worku całą gromadkę psów Łoter przegryzł worek od dołu i tak się wywinął, że jeszcze ciapnął oprawcę w palec. Wtedy on wykrzyknął – a to Łoter! – szczeniak uciekł, ale przylgnęło do niego to imię. Był wręcz z niego dumny. Pewnego dnia pani Bronia znalazła Łotra ledwo żywego przy furtce domu. Łotr zakochał się w swojej wybawczyni bez pamięci. Gotów był jej bronić przed całym światem.
Także Baster jego bliźniak wtedy wypadł i potoczył się w krzaki. Potem przez cztery lata błąkał się po różnych wsiach szukając brata. Pewnego dnia pani Bronia szukając Łotra zobaczyła Bastera, a ponieważ oba psy były identyczne – białe, długowłose, ze spiczastą mordką, brązowymi oczami i długimi białymi rzęsami nastąpiła jedna z tych cudownych pomyłek, które przynoszą zazwyczaj dużo szczęścia. Odtąd bracia bliźniacy byli prawą i lewą ręką pani Broni. Kochała ich pewnie tak mocno jak synów, których nigdy nie miała.
Lecz oto po latach sielanki czarne chmury zgromadziły się nad głową Pani Bronisławy. Po przyłączeniu Polski do Unii, rządzące jednostki zamknięte w ramkach nowego systemu postrzegały ludzi podobnie jak warzywa, które aby mieścić się w granicach normy, musiały mieć odtąd jednakowy kształt. Wkrótce do drzwi pani Bronisławy zapukała policja.
- Pani Bronisława Pacześniak ? – spytał służbista
- Tak, to ja – odpowiedziała pani Bronisława.
Dni, które przyszły po tym wydarzeniu były niestety zupełnie niezrozumiałe tylko dla tak zwanych przez ludzi głupich zwierząt, którym nie mieściło się w głowie, że ich ukochana i dobra starsza pani musi siedzieć w powiatowym areszcie policji w Kłodawie Górnej, gdyż nie ma z czego zapłacić grzywny za miłość do nich. Zwierzęta jednak w przeciwieństwie do ludzi, nigdy nie umieją pogodzić się z krzywdą tych, których kochają.
- Musimy odbić panią Bronię – warknął Łoter
- Ale jak to zrobimy – mruknął Baster – jesteśmy tylko psami. Gdyby był z nami jakiś człowiek, to mógłby zapłacić grzywnę i wszystko byłoby po staremu, pani Bronia by do nas wróciła.
- Szkoda, że nie ma tu jej córki – westchnął Gilbuś – ona na pewno by ją wyciągnęła z aresztu.
Chociaż areszt pani Broni nie trwał długo, może jednak udało by się go w ogóle uniknąć, gdyby niektórzy ludzie potrafili być choć tak samo ludzcy jak zwierzęta.
Pamiętacie kotkę, która pani Bronia uratowała w Chojnicach ? Pani Broni ze względu na łatkę i przeraźliwe miauczenie przypominała ona srokę, więc nazwała kotkę Sroczka. Zabrała ja do Kłodawy i podarowała żonie naczelnika. W tym samym czasie do wsi przyplątał się nie wiadomo skąd czarny kocur i ruszył w konkury do kotki. Naczelnikowa więc kazała mężowi aby na jakiś czas złapał kocura i miał na niego oko, dlatego też naczelnik trzymał Iwana u siebie w biurze, a w chwilach relaksu przy oglądaniu telewizji, dla pewności brał kota na kolana.
Otóż po aresztowaniu ukochanej właścicielki wszystkie psy zebrały się na naradę i postanowiły, że Łoter i Baster jako najsprytniejsi z całej sfory ruszą z odsieczą na ratunek pani Bronisławie. Wszystkie zwierzęta we wsi wiedziały co się kroi, gdyż zwierzęca komunikacja jest wciąż na odpornym ewolucyjnie, a więc bezpiecznym, choć ogólnie słyszalnym, gdyż przeważnie werbalnym poziomie. Niespodziewanie dla wszystkich do przebiegu akcji najbardziej przyczynił się Gilbuś, który pomimo postanowień psiej rady na własną rękę chciał odbić swoją właścicielkę. Zwerbował on kotkę Sroczkę, która niezwłocznie użyła swojego uroku osobistego, by nakłonić kocura Iwana do współpracy przy porwaniu pani Broni z aresztu. Iwan zaś nie dał się długo prosić ślicznej kocicy, tego samego dnia wykorzystał chwilę, gdy jego pan głęboko zasnął i miękko zsunął się z jego kolan, wyciągając za rzemyk klucz otwierający kratę, która odgradzała panią Bronię od wolności.
Wszystko by się dobrze skończyło, gdyby ucieczki z aresztu nie zauważył wiejski królik Kicaj, najgorszy donosiciel i kolaborant. Możecie wierzyć lub nie ale ludzie sami sobie robią wrogów wśród zwierząt. Kicaj nienawidził ludzi, gdyż kiedyś przed jakimiś świętami zamordowali całą jego rodzinę i zrobili sobie z niej pasztet. On tylko uciekł do lasu. Odtąd jak tylko mógł starał się szkodzić mieszkańcom wsi, bez względu na ich osobiste zalety czy wady, a tylko dlatego, że nie znosił ich jako najbardziej bestialskiego gatunku na planecie ziemia. Przydybał na przerwie w służbie policyjnego wilczura Aresa i opisał mu w szczegółach całą widzianą przez siebie akcję.
Teraz wilczur miał już stuprocentowy trop. Oczywiście nie tylko w ludzkiej ale też w zwierzęcej naturze występują tak zwane złe instynkty. Ares był typowym psem, który ma awersję do kotów. Przed pojawieniem się u naczelnika kocura Iwana, to on był jego pupilkiem i teraz zamierzał wykorzystać otrzymaną od Kicaja informację, aby wszystko powróciło do poprzedniego stanu. Tak naprawdę wystarczyło trochę poszczekać na Iwana, a naczelnik, kiedy się obudził to sam się zorientował co zaszło. Ares nie przewidział tylko jednego, o czym potem można było przeczytać w stołecznej gazecie. Cóż wypadki chodzą po ludziach.
Ale jak to mówią fortuna kołem się toczy. Następnego dnia pani Bronia odebrała telefon od córki z Irlandii, że wraca do Polski z kupą pieniędzy, zarobioną na kilku filmach dzięki udanej reżyserskiej karierze. Kiedy córka dowiedziała się co się wydarzyło obiecała, że pomoże mamie i zapłaci grzywnę ale tylko pod warunkiem, że Bronia zechce poprowadzić jej super hiper gospodarstwo agroturystyczne w Irlandii. Pani Bronisława trochę zdębiała na tą propozycję i próbowała się bronić tym, że a to jest już za stara i nie będzie umiała się zaklimatyzować w nowym środowisku, a to że nie zna języka. Jednak kiedy nawet jej milusińscy zaczęli ją namawiać mówiąc, że przecież zna najważniejszy język zwierząt, i że nawet jeśli nie ludzie, to zwierzęta zawsze jej pomogą, pani Bronia koniec końców dała za wygraną. W Irlandii pani Bronia często myślała o kocie Iwanie. Czy gdyby wiedział, jak skończy się spełnienie prośby Sroczki odważyłby się na pomoc ? Paradoksalnie to kot odpowiedział na pytanie, które można by sobie w takiej sytuacji postawić – czy ważniejszy jest człowiek, czy prawo? Już kiedyś padła na nie odpowiedź, kiedy uczniowie Jezusa zrywali kłosy w szabat – „Syn człowieczy jest Panem szabatu”
Czy warto jest iść za głosem miłości bez względu na to jak tragiczny może to na nas samych sprowadzić los ? Pani Bronia myślała o tym wszystkim tak jak Alla Pugaczewa kiedy śpiewała „Nigdy bym nie pokochała, ale powiedzcie jakie to życie jest bez miłości. Jak bez miłości żyć ?”
Napisane na podstawie pomysłu Jakuba

Brak komentarzy: